Od dwóch godzin przez moją głowę przemykały mniej lub bardziej znane nazwy. Choć niektóre z nich potrafiłam powiązać z poszczególnymi opisami i fotografiami, to o wielu jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Nie dałoby się przestudiować takiej ilości książek, jaka była mi dana, nawet w miesiąc. Chyba że ktoś przez te cztery tygodnie nie jadłby, nie pił i nie robił nic poza tonięciem w natłoku ogromnej liczby liter, cyfr i obrazków. Wydawało mi się to niewykonalne, jednak mój nauczyciel widocznie nie brał tego pod uwagę. Choć widział, że już dawno przestałam rozumieć o czym mówi, nieprzerwanie kontynuował swój wykład. Po kolejnej godzinie, w ciągu której mimo swojej niewiedzy, starałam się zachowywać jak na ucznia przystało i notowałam wszystko sumiennie, nie pozwalając umknąć żadnej z tych obcobrzmiących nazw, Sasori no Danna ogłosił przerwę. Zaskoczyło mnie to, a nawet zszokowało, gdyż odkąd pobierałam u niego lekcje, nigdy nie pozwolił mi na żadną przerwę. Ba! Nawet nie chciał o tym słyszeć. Dla niego liczyła się każda minuta, każda chwila była dla niego cenna, niczym złoto. W związku z tym, nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Patrzyłam więc tylko, jak sensei znika za drzwiami do pomieszczenia obok, aby po chwili wrócić i krzątać się po całym pokoju, najwidoczniej w poszukiwaniu czegoś. Przyglądałam się mu uważnie i widocznie na tyle natrętnie, że w końcu przestał to ignorować.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że niekulturalnie jest się tak na kogoś gapić. Masz przerwę, korzystaj z niej – lekka nutka irytacji pobrzmiewała w jego głosie, co było dosyć niepokojące.
- Oczywiście – odpowiedziałam chyba niezbyt przekonującym tonem.
- Jesteś bliska zdenerwowania mnie, więc lepiej uważaj. Moja cierpliwość powoli się kończy – mówiąc to właśnie wykładał na podłogę całą zawartość jednej z szuflad komody. Muszę dodać, że z tego co udało mi się zauważyć, były to w większości narzędzia stolarskie.
- Przepraszam – tym razem wypowiedziałam te słowa z całą szczerością, jaka towarzyszyła mi w tamtej chwili.
Zabrałam się za czytanie wcześniej zrobionych notatek. Nie należało to do najciekawszych zajęć, było wręcz nudne, ale nie mogłam wymyślić niczego innego, czym mogłabym się zająć. Atropa belladonna, Daphne mezereum, Datura stramonium…wydziela silny, słodkawy zapach…lekko omszona, widlasto rozgałęziona…ogonki z wierzchu miękko owłosione… Kilka chwil później stwierdziłam, że mimo wszystko nie mogłam się skupić i bardziej interesowało mnie to, co w tej chwili robił mój nauczyciel, niż jaki system korzeniowy posiada Tanacetum vulgare. Zauważyłam także, ku swojej radości, że Sasori no Danna sam nakazał mi korzystać z przerwy. Nie zważając już na nic, z satysfakcją rzuciłam notatki na stół i szukałam wzrokiem znajomej sylwetki. Odnalezienie jej nie trwało długo i już po chwili znów przyglądałam się, jak sensei uparcie przeczesuje kolejne szuflady, tym razem zawierające teczki, stosy kartek i inne artykuły papiernicze. Nie uszło to jego uwadze, jednak pomimo widocznego niezadowolenia, nie podjął żadnych, niepokojących działań.
- Chyba coś ci już na ten temat mówiłem – zaczął – widzę, że nie potrafisz zająć się sobą, nie naprzykrzając się przy tym innym.
- Nie, ja tylko…
- Nudzisz się, czuć to od ciebie na kilometr – przerwał mi - niestety, nic na to nie mogę poradzić. Wiem też, że nie orientowałaś się w tym co mówiłem wcześniej, ale nie mam wyjścia. Nie będę czekał w nieskończoność, aż przeczytasz tamte książki, chyba to rozumiesz?
- Tak, tak mi się wydaje.
- Twoim obowiązkiem jest nauczenie się wszystkiego, co jest w nich zawarte. Nie możesz zajmować się hodowlą roślin, jeżeli nie posiadasz elementarnej wiedzy botanicznej. Nie mówiąc już o znajomości podstawowych gatunków roślin. Może dla kogoś takiego jak ty rzeczywiście to mało interesujące, ale pomyśl, że im szybciej skończymy, tym wcześniej przystąpisz do swojej właściwej pracy. Tylko najpierw musisz coś wiedzieć, aby później poradzić sobie w praktyce.
- Tak, rozumiem.
- W takim razie przyłóż się trochę do nauki – mówiąc to, podszedł do biurka i zaczął intensywnie przeszukiwać jedną z półek.
- Dobrze. Postaram się.
Sasori no Danna szybko przeszedł do szafki obok. Pomimo tego, coi powiedział, nie mogłam już wytrzymać. Ciekawość spotęgowana ogromną nudą, zżerała mnie od środka.
- Sasori no Danna…-zaczęłam trochę niepewnie.
- Tak?
- Co ty tak właściwie robisz?
- Ja? – wyglądał na zmieszanego tym pytaniem – szukam czegoś.
Ta odpowiedź była najgorszą z możliwych, ponieważ to już zdążyłam zauważyć. Brnęłam więc dalej pragnąc nasycić potwora wewnątrz mnie, który nie pozwalał mi przestać i podsycał coraz bardziej zainteresowanie niecodziennym zachowaniem mego nauczyciela.
- A czego szukasz?
- Nie bądź wcibska.
- Przepraszam…
- No dobrze, w sumie to nie jest żadna tajemnica. Szukam pewnego zwoju.
- Ahaa – pomimo mej reakcji, nadal mi to nie wystarczało, gdyż tego również poniekąd się domyślałam.
- Wygląda na to, że zajmie mi to jeszcze sporo czasu. Koniec lekcji na dzisiaj. Jutro przyjdź zaraz po śniadaniu.
- Hai!
Zebrałam notatki ze stołu i wrzuciłam ołówek do kieszeni. Cichutko dosunęłam krzesło i już miałam wychodzić, kiedy coś mi się przypomniało. Postanowiłam spróbować.
- Sasori no Danna, niedługo będzie moja kolej na gotowanie – to stwierdzenie wyraźnie nie wzbudziło w nim żadnego zainteresowania.
- To żadna nowość. W swoim czasie każdy musi tutaj to robić. Nic w tym dziwnego.
- Tak, wiem. Tylko muszę coś wcześniej wymyślić. Jak sądzisz, co mogłabym przygotować? Bo nie potrafię zbyt dobrze gotować.
- Rób co chcesz – teraz wydawał się być już wyraźnie zniecierpliwiony.
- Tyle że ja nie wiem….
- Myślę, że jak zrobisz proste sukiyaki, okonomiyaki czy takoyaki, to nikt nie będzie miał żadnych zastrzeżeń – po tych słowach byłam już pewna, że chce mnie się jak najszybciej pozbyć.
- Arigato!
~~*~~
Gotowanie nigdy nie należało do moich mocnych stron. Choć nie przejawiałam kompletnego braku talentu jeśli chodziło o te sprawy, nie posiadałam także jakichś większych umiejętności w posługiwaniu się patelnią i garnkami. Zapewne było to spowodowane tym, że nigdy takowych nie potrzebowałam. Mieszkałam sama, więc nie musiałam trenować się jako mistrz kuchni. Wystarczały mi niewielkie porcje niezbyt wyszukanego lecz zdrowego i pożywnego jedzenia, które przyrządzałam tak, jak lubiłam, czyli najprostszym i najszybszym sposobem. Związane to było również z moim ograniczonym budżetem, ale to już inna sprawa.
Śniadanie, jak co dzień, miało rozpocząć się za godzinę – punktualnie o ósmej. Stałam właśnie przy kuchence i pilnowałam, aby nic się nie przypaliło. Po nieprzespanej nocy podczas której zastanawiałam się co ugotować, zdecydowałam, że będzie to zupa miso. W miejscu, w którym mieszkałam wcześniej, przyrządzałam ją dosyć często, także przepis znałam na pamięć. Jako że tym razem gotowałam dla większej niż zwykle liczby ludzi, zwiększyłam ilość składników, które znalazłam w lodówce i szafkach, tak, aby wystarczyło dla wszystkich. Wcześniej udało mi się jeszcze dowiedzieć od Sasori no Danny, że obecnie organizacja liczy jedenastu członków. Nie wiedziałam jednak, kto aktualnie przebywał w siedzibie, a kto wyruszył na misję. Wracając do zupy, była ona potrawą, która, wydawało mi się, powinna smakować wszystkim. Przyprawiałam ją bardzo dokładnie, tak, aby nie przesadzić i nie sprawić, że będzie niesmaczna. Po skosztowaniu stwierdziłam, że wyszła znakomicie i niczego jej nie brakuje.
Pół godziny przed czasem, zupa była gotowa. Zabrałam się więc do nakrywania stołu. Najpierw starłam z niego kurz i okruszki. Wytrzepałam czerwony obrus, jakim był nakryty, po czym rozłożyłam go równiutko. Wyciągnęłam talerze, kubki oraz serwetki i ustawiłam przy każdym miejscu. Na tak naszykowany stół przeniosłam wazy, do których wcześniej przelałam zupę, podgrzaną na wszelki wypadek jeszcze parę minut wcześniej. Będąc na dotychczasowych śniadaniach (tak, nadal na nie przychodziłam pomimo mej ucieczki) zauważyłam, że tak tu się podaje tego typu potrawy. Dostosowałam się więc i nie planowałam niczego zmieniać w obowiązujących tutaj zasadach, przyzwyczajeniach czy tradycjach. Kiedy wszystko już było przygotowane nadeszła pora oczekiwania, w ciągu której zdenerwowana krzątałam się po kuchni, nerwowo zerkając na zegarek i co jakiś czas przysiadając na chwilę na krześle.
Pierwsi członkowie organizacji przybyli pięć minut przed czasem, tak jak to mieli w zwyczaju. O ósmej wiedziałam już, że ci którzy są nieobecni, na pewno nie przyjdą, dlatego umyłam ręce, zbliżyłam się do stołu i zajęłam jedno z wolnych miejsc.
- Ohayo gozaimasu - powiedziałam oficjalnie, starając jak najmniej rzucać się w oczy.
- Ohayo – rzucili od niechcenia co poniektórzy.
Przy stole brakowało Lidera, Konan, tajemniczego chłopaka w masce oraz Deidary. Z nieobecności tego ostatniego bardzo się cieszyłam. Jakoś nie miałam ochoty patrzeć na niego, a tym bardziej spożywać z nim posiłek w jednym pomieszczeniu.
Wszystko przebiegało po mojej myśli. Ci którzy zajęci byli jedzeniem skupiali całą swą uwagę na tej właśnie czynności. Jedynie Kakuzu, Kisame i Hidan rozmawiali ze sobą. Temat dotyczył widocznie jakiejś misji, na której byli razem.
- …ta jego technika była całkiem interesująca, nie sądzisz Kakuzu? – Sashimi zadając pytanie odwrócił się w stronę mężczyzny.
- Dosyć nietypowa jak na żywioł wiatru.
- Uwierzcie mi, że to nie było nic specjalnego. Po prostu zaskoczył nas – wtrącił się zdenerwowany Hidan.
- Chyba ciebie, nieźle oberwałeś – skomentował jego wypowiedź Kisame – aż pomyślałem, że nawet ten twój Jashin ci nie pomorze.
„Jashin? Ciekawe kto to” – pomyślałam, przysłuchując się dalszemu rozwojowi tej dyskusji. Konwersujący jednak wymienili jeszcze tylko swoje teorie na temat jakiejś techniki, najprawdopodobniej ich przeciwnika, po czym Kisame umył swój talerz i wyszedł, a pozostali zabrali się do jedzenia, tym razem w ciszy.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nie opuścisz nas tak bez słowa – białowłosy rzucił te słowa w moją stronę – inaczej będzie nam bardzo przykro, prawda? – mówiąc to rozejrzał się wokół, patrząc wymownie na innych, ci jednak w większości go zignorowali.
- Hidan – czarnowłosy chłopak wyraźnie sugerował mu zakończenie rozmowy, którą chciał ze mną przeprowadzić, nim jeszcze ją rozpoczął.
- Nie, nie…- lekko poddenerwowana z powodu tej zaczepki, o mały włos nie zakrztusiłam się herbatą, którą właśnie piłam.
- To świetnie. A tak w ogóle, pyszna zupa – uśmiechnął się do mnie zuchwale, po czym wstał i podobnie jak wcześniej Kisame, umył talerz i wyszedł, obserwując uważnie czarnowłosego chłopaka.
Parę minut później inni też zaczęli opuszczać jadalnie. Niedługo potem zostałam w niej całkiem sama. Odetchnęłam z ulgą i zabrałam się za sprzątanie ze stołu. Nakrycia przeznaczone dla osób, które nie przyszły, mimo tego, że były czyste, umyłam raz jeszcze. Następnie schowałam resztki zupy do lodówki i tak właściwie na tym zakończyła się moja praca przy śniadaniu.
Wyszłam z kuchni myśląc już o tym, co przygotuje na obiad. jak na razie nie miałam żadnych konkretnych planów. Cieszyłam się, że wszystko poszło tak jak należy i nie wydarzyło się nic nieprzyjemnego z wyjątkiem docinki Hidana. Może i innym moje danie niezbyt przypadło do gustu, ale nic na ten temat nie powiedzieli, dlatego uważałam to za pewien sukces.
Moje rozmyślenie przerwało nieoczekiwane pojawienie się za zakrętem jakiegoś człowieka, na którego o mały włos wpadłam. Na szczęście w porę uświadomiłam sobie, że to nie najlepszy pomysł, zważając na to, na kogo mogłabym wpaść, dlatego zatrzymałam się gwałtownie, co mogło wyglądać niejako komicznie. Osoba, która szła z naprzeciwka, również się zatrzymała. Był to chłopak z pomarańczową maską, o którym nic nie wiedziałam. Przyglądał mi się badawczo i stał w miejscu podobnie jak ja. Żałowałam, że nie mogłam zobaczyć jego twarzy.
- Tabby-chan? – zapytał, jakby chciał mieć pewność czy to ja, a nie czy wszystko ze mną w porządku. Jego głos różnił się od reszty spotkanych tutaj mężczyzn. Nie był chłodny, ani szorstki lecz całkiem normalny. Wydawał się nawet sympatyczny i lekko dziecinny.
- Tak? – odpowiedziałam pytaniem.
- Tabby-chan, Lider kazał przekazać, żeby Tabby do niego przyszła – wydawał się być uradowany z tego powodu.
- Kiedy? – ośmielona jego pogodnym i swobodnym zachowaniem, postanowiłam spróbować trochę z nim porozmawiać.
- Teraz – gdyby nie maska, byłam pewna, że zobaczyłabym na jego twarzy szeroki uśmiech – mogę cię tam zaprowadzić Tabby-chan!
- Jeśli to nie będzie problem, to chętnie – „stanowczo zbyt łatwo ufam ludzim” – pomyślałam.
- To chodźmy! Tędy! – chłopak ruszył energicznie, ciągnąc mnie przy okazji za rękę.
- Jak się nazywasz? – zaryzykowałam pytaniem.
- To Tabby-chan nie wie? Jestem Tobi! Miło mi! – znów pomyślałam o jego uśmiechu.
- Mi również. Nie było cię na śniadaniu… – przypomniałam sobie.
- Tobi był na misji z Konan – na dźwięk tego imienia na moją twarz wstąpił niezauważalny grymas – ale nic z tej misji nie wyszło, dlatego wróciliśmy wcześniej. Szkoda, że nie zdążyliśmy na śniadanie, bo chyba Tabby-chan dzisiaj gotowała.
- Nie szkodzi. Jeszcze trochę zostało.
- Super! Tobi jest strasznie głodny.
Idąc szybkim tempem Tobiego w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy drzwiach.
- To Tobi już pójdzie. Powodzenia Tabby-chan! – krzyknął oddalając się.
Zapukałam i weszłam do środka, usłyszawszy dobrze znany głos mówiący „proszę”. Przeszłam parę kroków, ale zatrzymałam się, kiedy zobaczyłam, że przed biurkiem Lidera stoi nielubiana przeze mnie osoba, mianowicie Konan. Nie mogłam się zdecydować co zrobić, podejść bliżej, czy uciekać, dlatego stałam tak tylko na środku pokoju i obserwowałam ją uważnie, starając się przewidzieć każdy jej ruch, w razie gdyby postanowiła wyrządzić mi krzywdę. Ona również mi się przez chwilę przyglądała, a z jej twarzy można było wyczytać, że także nie cieszy się z naszego spotkania.
- Dziękuję Konan, możesz odejść – zakończył Lider, po czym szybko wyszła, będąc jakby lekko urażoną. Zamykając drzwi, rzuciła mi jeszcze spojrzenie pełne pogardy, jak gdyby chciała tym powiedzieć „jeszcze ci pokażę”.
- Usiądź Tabby. Dobrze, że jesteś.
Wykonałam polecenie Lidera i rozsiadłam się na wskazanym krześle. Z niecierpliwością czekałam na to co teraz powie. Nie miałam pojęcia dlaczego mnie wezwał. Przeczesywałam swoje wspomnienia w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, jednak nie mogłam nic wymyślić. Kiedy zaczął mówić, zamieniłam się w słuch.
- Pewnie jesteś ciekawa, dlaczego cię wezwałem – mój wzrok mówił sam za siebie, więc kontynuował – otóż, chciałbym wiedzieć jak ci idzie nauka? Jakieś postępy?
- No…- zaczęłam niepewna co odpowiedzieć – z Sasori no Danną mam lekcje prawie codziennie, także sporo już się nauczyłam.
- Doskonale. A jak rzeczy, które ci przekazałem? Podobają ci się?
- O, tak! Dziękuję za nie! Są naprawdę wspaniałe! – na te słowa tylko nieznacznie uniósł kąciki ust.
- Dobrze – zmyślił się, aby za na chwilę dodać – skoro już przyszłaś to mogłabyś coś dla mnie zrobić – spojrzał na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, wyczekując mojej reakcji.
- Oczywiście, o co chodzi? – odparłam, nawet nie myśląc o jakimkolwiek proteście.
- Pójdziesz do Kakuzu i poprosisz go o dokumenty dla mnie. Miał je przynieść jutro, ale są mi potrzebne już dzisiaj. Chyba nie masz nic przeciwko tej drobnej przysłudze?
- Nie, nie! Skąd!
- W takim razie idź już. Im szybciej wrócisz tym lepiej.
Natychmiast wyszłam z gabinetu. Stojąc przed drzwiami uświadomiłam sobie, że przecież nie wiem, gdzie znajduje się pokój Kakuzu. Na szczęście po moim niedawnym zagubieniu cały czas nosiłam przy sobie plan siedziby, który miałam i teraz. Wygrzebałam go z kieszeni i obrałam właściwą trasę. Podążając krętymi korytarzami, przeklinałam w duchu ich twórcę, który w moim mniemaniu pragnął mej zguby jak niczego innego. Po długiej wędrówce przepełnionej zmaganiami ze znienawidzonym labiryntem, dotarłam wprost przed poszukiwane drzwi.
Kakuzu nie wydawał się być miłą osobą. Choć nigdy nie zrobił, ani nie powiedział mi niczego złego, czułam, że bezwzględny z niego człowiek. Dlatego zanim zapukałam, poprosiłam wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek słyszałam, o wsparcie.
- Kto tam? – z głębi pokoju dobiegł do mnie głos, wyraźnie niezadowolony.
- Tabby – odpowiedziałam rzeczowo lecz grzecznie.
- Wejdź!
Wykonałam owo polecenie i ostrożnie weszłam do środka. Pokój Kakuzu był niesłychanie duży, wręcz ogromny. Znajdowały się w nim różne meble, wyglądające na bardzo stare. Pomimo swej wiekowości były niezmiernie piękne, w kolorze mahoniowym. Ściany tego pomieszczania wyklejono ciemnozieloną tapetą w złote wzory, a drewnianą podłogę wyłożono grubym, czerwonym dywanem. Miałam wrażenie, że znajduję się w jakiejś królewskiej komnacie.
Sam pan tego miejsca klęczał, czy kucał w jednym z rogów pokoju. Na początku zastanawiałam się, co on wyprawia, ale zaraz uświadomiłam sobie, że podnosi jakieś niewielkie kawałki. Po dłuższej obserwacji zdałam sobie sprawę, że Kakuzu znajduje się pod pustą ramą, a to co tak przezornie zbiera, to fragmenty potłuczonego lustra.
- Lustro… – szepnęłam.
Jak na zawołanie przypomniał mi się mój sen. Ogarnęła mnie fala niepokoju. Zaczęłam się intensywnie pocić i zrobiło mi się duszno. Napis…woda…krew…lustro…drzwi…nie mogę ich otworzyć…klucz…kruki…to boli…krew…to tak okropnie boli…
Ciemność. To ostatnie, co zobaczyłam.
Ocknęłam się na jednym z eleganckich foteli, w pokoju Kakuzu. Mężczyzna także siedział wygodnie w fotelu obok i spokojnie popijał herbatę z wykwintnej i widocznie drogiej filiżanki, pasującej do reszty rzeczy tutaj.
- Już odzyskałaś świadomość?
- Co się stało…- wyszeptałam nadal niezbyt przytomnie.
- Sam się zastanawiam. Stałaś i ni z tego ni z owego zemdlałaś. To raczej niezbyt normalne. Ale mniejsza z tym. Po co tu przyszłaś?
- Po co tu przyszłam? – zapytałam samą siebie – Ach! No tak! Lider przysłał mnie po jakieś dokumenty, które miał mu pan przekazać jutro. Powiedział, że są mu potrzebne już dzisiaj.
- Poczekaj chwilę.
Podszedł do pięknie rzeźbionej szafy, otworzył ją i wyciągnął teczkę, o nietypowej, niebieskiej barwie.
- Tu są te dokumenty – zbliżył się i podał mi teczkę do ręki. Trzymałam je teraz w dłoni i patrzyłam na niego ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Jeszcze nie do końca doszłam do siebie.
- No idź już! – nakazał podniesionym głosem i wskazał mi drzwi.
Zrobiłam to czego wymagała ode mnie sytuacja, czyli wyszłam jak najszybciej i skierowałam się z powrotem do gabinetu Lidera. Uważając, aby nie zboczyć z drogi, tak jak wcześniej korzystałam ze swego ulubionego planu. „To wprost nieocenione jak taka błaha rzecz potrafi człowiekowi ułatwić życie”. Przybyłam na miejsce już w pełni odzyskując jasność umysłu. Zapukałam, weszłam do środka i podałam Liderowi oczekiwane przez niego dokumenty.
- Dziękuję. Dobrze się spisałaś – pochwalił mnie.
- Proszę bardzo – uśmiechnęłam się w duchu.
- Tabby, wszystko w porządku? – Lider zmrużył oczy.
- Tak.
- Na pewno?
- Tak. Wcześniej tylko trochę zemdlałam.
- Zemdlałaś? Z jakiego powodu? Czy to przez Kakuzu? – można by pomyśleć, że się o mnie martwi, gdyby nie jego spokojny ton głosu.
- Nie! Tylko zrobiło mi się duszno. Nic wielkiego, czasem tak mam – kłamała, starając się zakończyć to jak najszybciej.
- Rozumiem. Ale jeśli ktoś będzie próbował zrobić ci krzywdę, powiedz mi o tym.
- Dobrze.
- Z tego co zauważyłem wcześniej, chyba niezbyt dobrze wyglądają twoje relacje z Konan. Czy coś między wami zaszło? Widać było, że obie za sobą nie przepadacie.
- Nie, nic takiego – „oby już pozwolił mi wyjść”.
- Wiem, że coś ukrywasz. Powiedz mi – jego głos zmienił się w ten chłodny, którego tak nie znosiłam.
- To znaczy…kiedyś rozmawiałyśmy i powiedziała mi, że mnie nie lubi…
- Co jeszcze? – naciskał.
-… że mnie nie akceptuje i zabije mnie bez wahania, gdy tylko znajdzie jakiś pretekst. A na koniec dodała, abym nie wchodziła jej w drogę.
- To wszystko?
- Tak – widząc jego spojrzenie dodałam – naprawdę!
- Czyli groziła ci bez powodu?
- Tak mi się wydaje…ja nic nie zrobiłam…
- Chyba wiem co jest tego przyczyną. Porozmawiam z nią. Możesz odejść.
Wróciłam do swojego pokoju i rzuciłam się zmęczona na łóżko. Czułam się, jakbym przepracowała cały dzień, od rana do zachodu słońca, przenosząc na swych plecach tony kamieni. Teraz miałam wreszcie chwilę, aby odpocząć i przemyśleć pewne sprawy. Mogłam zastanowić się nad zachowaniem Tobiego, które było co najmniej dziwne. Taka dziecinna i sympatyczna osoba jakoś nie pasowała mi tutaj, chociaż przyznaję, polubiłam go. Rozmowa z nim była miłą odmianą. Przyszło mi jednak na myśl, że skoro przyjęli go do Akatsuki, to na pewno jest taki jak oni i musi coś ukrywać. Nie mogłam sobie tylko wyobrazić co. Może oprócz maski, którą nosił na twarzy posiadał również taką jak Deidara? Taką, dzięki której ukrywał przede mną swoją prawdziwą osobowość? To niestety całkiem prawdopodobne. Nie dawała mi spokoju jeszcze jedna rzecz. Chodziło o to, co stało się u Kakuzu. Dlaczego tak bardzo przestraszyłam się, kiedy przypomniałam sobie o tym śnie? Przecież to był tylko zwykły, nic nieznaczący koszmar. Liderowi powiedziałam, że zrobiło mi się duszno i to dlatego zemdlałam. Jednak wiedziałam, że to nieprawda. Dobrze, że przynajmniej nie drążył tego tematu.
Leniwie spojrzałam na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Pomimo zmęczenia musiałam zebrać resztki sił i przygotować obiad. Nie miałam wiele czasu, a nie wymyśliłam nawet, co ugotuję.
- No cóż. Przygotujcie się na sukiyaki a’la Tabby – z nutą ironii w głosie wypowiedziałam te słowa sama do siebie.
To uczucie gdy widzisz kolejny porzucony blog i nie wiesz co było by dalej ;/
OdpowiedzUsuńTo uczucie jest okropne :( Tym bardziej, że uważam, że to jeden z najlepszych blogów, a przynajmniej początków bloga :(
OdpowiedzUsuń