niedziela, 7 lipca 2013

02. Przebudzenie.

…Czy…czy ja nie żyję? – pomyślałam. Ciemność. Nieogarnięta ciemność panująca wokół. Tylko czy to jest wnętrze mojej głowy, czy rzeczywistość? A może jestem w niebie? Choć bardziej skłonna byłabym w tym momencie uwierzyć, że to piekło.

    Ja umarłam. Na pewno umarłam. Skoro nie czuję już tego bólu, to nie mogę żyć. Na dodatek ten chłód. Tu jest strasznie zimno. A zawsze myślałam, że w piekle będzie niemiłosiernie gorąco, że wszędzie będzie ogień, a jakieś wolne płomienie będą próbowały poparzyć moje ciałko, co będzie niekończąca się męką. Ale skoro nic nie czuję, to co to ma być?! Niebo? Nie, na pewno nie. Tam z kolei powinny być aniołki skaczące na chmurkach i oczywiście jakiś raj, prawda? Zazwyczaj mówiąc o niebie, ma się na myśli raj. Tak przynajmniej sądzę.

   Zastanawiałam się nad tymi nie do rozwiązania problemami jeszcze przez chwilę. Później zorientowałam się, że przecież cały czas mam zamknięte oczy. Choć trochę bałam się tego co zobaczę, powoli rozchyliłam powieki.

   Otworzyłam oczy szeroko i rozejrzałam się wokół. Panował półmrok, więc nie mogłam zobaczyć wszystkiego dokładnie. Jednak udało mi się ustalić, że znajduję się w dość sporym pomieszczeniu. Powietrze było tutaj wilgotne i śmierdziało stęchlizną. Zaczęłam przypuszczać, że to jakaś piwnica albo coś podobnego. W pewnym momencie zorientowałam się, że tuż przede mną widać jakieś kraty. Oczywiście zamknięte, ale teraz przynajmniej wiem, że zostałam uwięziona. Chwileczkę…czyli, że niby ja jestem w więzieniu?!

   Ta myśl nie była przyjemna. Przypomniało mi się to, co zaszło nim się tu znalazła. Albo nie. Raczej to, co wydarzyło się zanim straciłam przytomność. W każdym razie nie wydawało mi się to zbyt istotne. Jako, że byłam związana, czy jak kto woli skrępowana sznurem, nie mogłam się poruszać zbyt swobodnie. Cholera! Co ja gadam! To coś zupełnie ograniczało moje ruchy! Dobrze, że mnie nie zakneblowali…

   Znajdowałam się w bardzo nieciekawej sytuacji, dlatego mimo wielu wątpliwości ( i nie ukrywając, również strachu) postanowiłam działać. Na początku próbowałam się jakoś oswobodzić, ale niestety to było niemożliwe. Następnie przysunęłam się do krat. Miałam nadzieję, że może nie będą zamknięte, lecz jak mogłam się spodziewać, kiedy próbowałam je pchnąć, nawet nie drgnęły. Opadłam na ziemię zrezygnowana. Myślałam nad tym, co jeszcze mogę zrobić, jednak nie przychodziło mi do głowy nic sensownego. Nie wiem ile czasu minęło, ale po chwili, która dla mnie była całą wiecznością, zasnęłam.

   Obódził mnie hałas otwieranych krat. Skrzypiały okropnie, dlatego pomyślałam, że musiały być używane bardzo rzadko. Sekundę po tym dotarło do mnie, że skoro ktoś otworzył drzwi, to…KTOŚ PO MNIE PRZYSZEDŁ! Ale nie cieszyłam się z tego powodu. Ten fakt mnie przerażał. Po co po mnie przyszli? Kto przyszedł? Czy teraz zginę?

   Nieznana mi osoba podeszła do mnie i wyciągnęła nóż. Przecięła więzy na moich nogach. Teraz mogłam ją zobaczyć, bo przyniosła ze sobą pochodnię. Był to mężczyzna w średnim wieku. Chociaż…nie mogłam z całą pewnością powiedzieć, że to człowiek. Coś było nie tak z jego skórą. Jej kolor…on był niebieski! Oprócz tego zauważyłam na jego twarzy niewielkie oczy i chytry uśmieszek. Nie podobał mi się. Jedno czego byłam teraz pewna na sto procent, to to, że on na pewno nie był uczciwą osobą.

- Wstawaj maleńka! – powiedział. Jego głos choć z pozoru wydawał się miły, był stanowczy i nie uznawał sprzeciwu. Jak już mówiłam wcześniej – nie podobał mi się.

   Podniósł mnie i pociągnął mnie za sobą. Poczułam lekki ból. Nie był on jednak zbyt intensywny, dało się go wytrzymać…Po tym, co zdarzyło się ostatnio…No właśnie, czemu już nie czułam tamtego bólu?

   Cały czas trzymał mnie jedną ze swoich niebieskich rączek. Muszę przyznać, że mimo tego jego uścisk był niezwykle silny.

   Szliśmy długim, ciemnym, zimnym i równie wilgotnym jak cela korytarzem. Przez jakiś czas po lewej i po prawej stronie widać było cele podobne (przynajmniej z zewnątrz) do mojej. Czułam, że mimo iż nie wchodziliśmy po schodach, korytarz prowadził nas coraz bardziej pod górę. Po jakimś czasie otoczenie zaczęło się zmieniać i zamiast krat, zauważyłam wiele masywnych, drewnianych i metalowych drzwi. Wydawały się dosyć stare. Zwłaszcza te drugie, bo gdzie niegdzie dostrzegłam ślady rdzy. Lecz mimo że widok się zmieniał, powietrze nadal pozostawało tak samo wilgotne. Zrozumiałam więc, że pewnie cały czas znajdujemy się głęboko pod ziemią.

   Ten człowiek (jeśli założymy, że nim był) nie odzywał się do mnie nawet słowem. Może się obraził, a może po prostu już planował jakieś tortury dla mnie? Będąc zbyt przerażona nie śmiałam nawet się go o cokolwiek zapytać. Moje życie było dla mnie droższe. W myślach nadałam mu jednak pewne przezwisko – „Sashimi”.

   Po kilku, czy kilkunastu minutach doszliśmy wreszcie do jakichś drzwi, które tak nawiasem mówiąc, różniły się od innych. Wydawały się dużo nowsze, większe i jeszcze cięższe niż tamte. Sashimi otworzył je lekko i pociągnął mnie dalej za sobą, bo widocznie zamyśliłam się na chwilę. Nie omieszkał przy tym obdarzyć mnie tym swoim chytrym uśmieszkiem, co trochę mnie zdenerwowało.

   Nie będę opisywała całej drogi, bo była ona jeszcze długa. Wspomnę tylko, że co jakiś czas zmieniał się wystrój. Co parę korytarzy sprawiał wrażenie bardziej cywilizowanego. Na ścianach wisiały pochodnie, także Sashimi zgasił swoją. W końcu na jednym z korytarzy można było zobaczyć już obrazy i rzeźby. Pojawiły się nawet dywany, choć zdawały się być nieco brudne. W końcu zatrzymaliśmy się przed kolejnymi drzwiami (wspomnę tylko, że droga do nich zajęła nam co najmniej jakieś pół godziny). Wiem, że opis kolejnych drzwi będzie pewnie denerwujący, ale one były po prostu piękne. Ogromne, masywne, wykonane z jakiegoś szlachetnego gatunku drewna, wyglądały jak z bajki. Na dodatek wyrzeźbiono na nich wizerunki dzikich zwierząt i napisy w języku, którego niestety nie znałam. Oprócz tego posiadały one piękną kołatkę w kształcie lwa. Krótko powiedziawszy, wprawiły mnie w zachwyt.

   Sashimi jednak nie pozwolił nacieszyć mi się ich widokiem. Zakołatał krótko.

- Wejść! – dobiegł nas głos zza drzwi.

   Nie czekając długo Sashimi otworzył drzwi i wprowadził mnie do środka, po czym zaprowadził parę kroków dalej. Stałam teraz koło wielkiego biurka. Siedział przy nim pewien mężczyzna.

- Przyprowadziłem ją – powiedział Sashimi i posłał mi jeden ze swoich chytrych uśmieszków.

- Doskonale – odpowiedział kolejny, nieznany mi jeszcze mężczyzna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

If there's anything you want, anything at all...come to me. I'll be your guardian angel.