sobota, 13 lipca 2013

05. Dziwna organizacja.

-Dziękuję – powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.
-Pośpiesz się, za chwilę idziemy – odparł Lider wręczając mi długi, czarny płaszcz w czerwone chmurki, niezbyt ładne białe „skarpetki” oraz czarne buty.
   Pobiegłam do łazienki. Szczęśliwa i trochę zdenerwowana założyłam moje nowe ubrania. Okazało się, że leży świetnie. Choć to trochę dziwne, że znali mój rozmiar buta…
   Byłam teraz ubrana tak jak Lider i Sashimi. Czyli chyba naprawdę należę do ich organizacji. Skoro nawet dostałam ten mundurek, to może nie będzie tak źle, jak myślałam. Może nie zrobią mi krzywdy?
   Musiałam skończyć przeglądanie się w lustrze szybciej niż bym chciała, ponieważ Lider wydawał się być coraz bardziej zniecierpliwiony. Zanim jednak wyszłam z łazienki, przeczesałam jeszcze włosy ręką. W końcu trzeba sobie jakoś radzić, nawet jeśli nie posiada się ani grzebienia, ani szczotki.
   Kiedy przekraczając próg łazienki zobaczyłam Lidera trzymającego mój, a raczej jego zegarek w dłoni i przyglądającemu się mu uważnie, serce podeszło mi do gardła. Stanęłam jak wryta czekając na to, co teraz nastąpi. Chyba całe życie zaczęło przelatywać mi przed oczami. Zamknęłam je i pomyślałam, że zaraz poczuję jakieś uderzenie lub w najlepszym wypadku usłyszę głośny krzyk, skierowany wprost na mnie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Powoli uniosłam jedną powiekę, później drugą. Lider nadal znajdował się w tym samym miejscu i trzymał zegarek, ale teraz patrzył się na mnie. Nie wyglądał na rozgniewanego. Nie wyczuwałam od niego żadnej chęci mordu. Aż zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje.
-Widzę, że bardzo spodobał ci się mój zegar – powiedział z przekąsem – możesz go zatrzymać. Nie spotka cię nawet żadna kara, za to, że wzięłaś go beż pozwolenia z mojego gabinetu. Ale ostrzegam, jeśli jeszcze kiedyś powtórzy się taka sytuacja, jeśli jeszcze raz zabierzesz coś bez mojej zgody, to uwierz mi, wolałabyś się wtedy w ogóle nie urodzić – zagroził.
   Moje oczy musiały teraz być tak wielkie, jak dwa spodki. Prawdę mówiąc, spodziewałam się jakiejś kary. Miało mi to ujść na sucho? Byłam bardzo zaskoczona brakiem konsekwencji.
-Chodźmy już, bo się spóźnimy – uśmiechnął się lekko i wyszedł.
   Podążałam za nim będąc nadal w szoku.
-Kiedy będziemy już w kuchni, zajmiesz miejsce przy stole jak najbliżej mnie. Przedstawisz się paru członkom. Niestety na razie raczej nie poznasz wszystkich, bo wielu z nich jest teraz na misji. Musisz pamiętać, żeby ich niczym nie denerwować…dla własnego dobra – instruował mnie z powagą Lider.
   W kuchni dało się czuć zapach jedzenia. Nie wiem jakiego dokładnie, ale od razu wydało mi się, że czegoś smacznego. Zazwyczaj mój nos mnie nie zawodzi. Może i tym razem tak będzie?
   Jak zwykle cały mój spokój ducha wyparował, kiedy zobaczyłam nieznanych ludzi siedzących przy stole. Starałam się wyglądać tak, jakby ich obecność była dla mnie obojętna. Nie jestem pewna czy mi się to udało. Przynajmniej nie trzęsłam się ze strachu. Jeszcze nie.
   Usiadłam, tak jak nakazał mi Lider, na krześle obok niego. Stół był nakryty, niektórzy nawet zaczęli już jeść. Przestali, kiedy Lider zaczął mówić.
-Jak już wiecie, nasza organizacja od niedawna posiada nowego członka…
-Chyba raczej członkinię – przerwał mu Sashimi i uśmiechnął się. Jednak, kiedy Lider obdarzył go srogim spojrzeniem, uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił.
-…przyprowadziłem ją dzisiaj, abyście się poznali – w tym momencie skierował swój wzrok na mnie i powiedział – zaczynaj.
-Witam – włożyłam całą swoją siłę woli w to, by mój głos nie drżał. Jak już wspominałam, tchórz ze mnie. A przedstawianie się nie należało do moich hobby. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzili tacy podejrzani ludzie…
-Przedstaw się – podpowiedział mi Lider ledwo słyszalnym szeptem.
- Tak, wiem – odparłam równie cicho, po czym już głośniej kontynuowałam – Mam na imię Tabby.
   Prawdę mówiąc nic nie przychodziło mi do głowy. Zazwyczaj, kiedy zawierałam znajomość z nowymi ludźmi mówiłam coś w stylu „miło mi was poznać”. Ale w tej sytuacji nie wydawało mi się to zbyt sensowne. I przecież wcale nie było mi miło ich poznawać. Postanowiłam więc, że na tym moja kwestia się zakończy.
   Po pomieszczeniu rozeszło się głuche „witaj” wypowiedziane przez jedną czy dwie osoby. Reszta w milczeniu mnie obserwowała.
- Dobrze Tabby, teraz może inni się przedstawią, abyś i ty ich poznała – Lider mówiąc to spojrzał na nich wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Najwyraźniej nikt nie miał zamiaru protestować, bo wszyscy posłusznie zaczęli wypowiadać swoje imiona. Rozpoczęła osoba siedząca po drugiej stronie stołu, parę miejsc dalej.
- Konan.
- Kakuzu.
- Hidan.
- Kisame.
- Zetsu.
   Nie było ich zbyt wielu. Ale już ta piątka wystarczyła mi w zupełności. Teraz byłam pewna, że z tą organizacją jest coś nie tak. Ona nie była normalna. Wszyscy wyglądali dziwnie i…strasznie.
Kobieta, która przedstawiła się jako Konan była piękna, miała cudowne, niebieskie włosy, a w nich papierowy kwiat. Mimo to wydawała się bardzo poważna i oziębła.
   Kakuzu miał zasłoniętą twarz tak, że nie dało się ujrzeć na niej nic, z wyjątkiem oczu. Za to Hidan wprost przeciwnie, jego twarz była doskonale widoczna. I nie tylko twarz. Miał rozpięty płaszcz, w taki sposób, że odsłaniał jego klatkę piersiową. Na szyi zawieszony miał ochraniacz, zapewne z logiem jakiejś wioski oraz długi medalion z tym samym znakiem, jaki widziałam podczas jednej z moich wędrówek po siedzibie. Jego włosy były całkiem siwe. Kisame okazał się być Sashimim, z którym miałam do czynienia już wcześniej.
Nawet teraz widziałam w myślach ten jego chytry uśmieszek.
   Jeśli wygląd którejkolwiek z wcześniej wymienionych osób był dla mnie dziwny, to to, jak prezentował się Zetsu, było wprost nienormalne. Choć wiem, że na świecie pełno jest różnych osób, które odbiegają od wyobrażenia normalności i mają dosyć oryginalną powierzchowność, jak choćby Kisame, to Zetsu był kimś, w kogo aż trudno uwierzyć. Można powiedzieć, że składał się z dwóch połówek. Jedna była biała, druga czarna. Miał żółte oczy, zielone włosy i zielone…coś, podobne do muchołówki. Przypominał przez to jakąś roślinę, choć może w pewnym sensie nią był.
   Nie ma co, nieźle wylądowałam. Pośród osób jakie mogłam wcześniej zobaczyć chyba wyłącznie w najgorszych koszmarach. Myśl o bliższych kontaktach z nimi napawała mnie lękiem lub odrazą. Ewentualnie i jednym i drugim. A teraz miałam z nimi mieszkać, jeść posiłki, przebywać. Jeśli w najbliższym czasie nie zwariuję od tego ciągłego strachu, stresu i niepewności, to już będzie ogromny sukces.
   Śniadanie mijało w milczeniu. Nikt nic nie mówił, choć miałam wrażenie, że wcale nie mają ochoty na takie siedzenie w ciszy. Dziękowałam w myślach, że nie zadawali mi żadnych pytań. Przynajmniej w ten sposób, nie odzywając się, udawało mi się zachować resztki godności.
   Wprawdzie nałożyłam sobie na talerz niewielką porcję przygotowanego przez kogoś z nich jedzenia, ale nie mogłam nic przełknąć. Czułam się przy nich taka skrępowana. Nie ufałam im i co chwilę spoglądałam w kierunku, w którym siedzieli. Po jakimś czasie skończyli jeść i zaczęli opuszczać kuchnię. W końcu znów zostałam sam na sam z Liderem, który również zakończył posiłek. Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć, czy raczej nie. Z zakłopotania wyrwał mnie jego głos.
- Skoro, jak widzę, nie masz zamiaru już jeść, to może zabrałabyś się za swoją pracę – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak, oczywiście, już się zbieram – odparłam i wstałam, zabierając talerz w celu jego umycia – tylko nie wiem, gdzie ona jest…ta biblioteka – przypomniałam sobie.
   Podeszłam do zlewu i pozmywałam po sobie.
- Tak właśnie myślałem, dlatego przygotowałem ci plan – podał mi niedużą, poskładaną kartkę, kiedy stanęłam przed nim – są na nim najbardziej istotne dla ciebie miejsca w siedzibie takie jak kuchnia, pokoje członków, twój pokój, mój gabinet i biblioteka. No i oczywiście wiele innych miejsc. Nie zaznaczałem jednak wszystkiego. Jeśli znajdziesz się przed jakimś pomieszczeniem, którego tam nie ma, to najlepiej nie wchodź do niego.
- Rozumiem.
- To teraz idź, gdzie masz iść, zrób co masz zrobić, a jak skończysz to przyjdź do mnie. Pamiętaj, żebyś nie zniszczyła niczego, kiedy będziesz sprzątać – upomniał mnie i wyszedł.
   Zostałam w kuchni sama. Rozłożyłam więc kartkę i przyjrzałam się jej dokładnie. Zdziwiłam się. Plan ten był wykonany tak, że nawet ktoś nie znający się na mapach i tego typu rzeczach, mógł go bez problemu odczytać.
   Nie zastanawiając się długo ruszyłam przed siebie, podążając ciemnymi korytarzami cały czas bacznie pilnując, aby moja trasa zgadzała się z tą na rysunku. Po jakiejś godzinnej wędrówce wydawało mi się, że dotarłam na miejsce. Stojąc przed dużymi drzwiami, które spokojnie mogłabym nazwać wrotami, na chwilę się zawahałam. Przypomniłam sobie jednak, że to moja praca. Praca, którą muszę wykonać, dlatego już pewniej lecz nie pozbawiona pewnych wątpliwości, weszłam do środka.
   Wewnątrz było ciemno. Dzięki świecy, którą miałam przy sobie, zauważyłam pochodnie wiszące na ścianach. Zapaliłam najpierw jedną, a później po kolei podchodziłam do każdej z nich i podpalałam. Było ich bardzo dużo, ale i pomieszczenie, w którym znajdowałam się teraz nie należało do najmniejszych. Tak naprawdę było ogromne!
   Kiedy zrobiło się jasno, mogłam już ocenić ile pracy mnie czeka. A czekało właściwie okropnie dużo. Bo choć w całym pokoju stało mnóstwo olbrzymich półek, to prawie na żadnej z nich nie było książek. Wszystkie leżały obok nich na wielkich stosach, na podłodze. Nie wspomnę już nawet o tym, jak wiele kurzu tu się znajdowało.
   Po wstępnym oszacowaniu stwierdziłam, że zrobienie porządku w tej oto bibliotece, zajmie mi co najmniej dwa tygodnie. Z jednej strony ucieszyło mnie, że będę miała co robić, z drugiej jednak wcale nie podobało mi się, że będę musiała się tyle namęczyć. Tak naprawdę to nigdy nie należałam do aż tak pracowitych osób.
   Nie wiedziałam od czego zacząć, dlatego przy pomocy planu, odnalazłam schowek i zabrałam z niego parę wiader, mop, ścierki i środki czystości. Dobrze, że mają tu takie rzeczy (nie chciałam używać tych samych narzędzi, co u siebie w pokoju, bo…bo uważałam je od tamtej pory za moje!). W wiaderkach przyniosłam sobie jeszcze wodę i rozpoczęłam sprzątanie. Postanowiłam, że zacznę od wytarcia wszystkich półek. Jedna po drugiej stawały się czyste i pachnące.
~~*~~
   Tak mijał mi dzień po dniu. Wstawałam wcześnie rano, szłam coś zjeść a następnie udawałam się do biblioteki. Unikałam jedzenia wspólnie z członkami. Starałam się też, jak tylko mogłam, nie spotykać ich na korytarzu. Jak na razie szło mi świetnie, bo nie spotkałam nikogo.
   Porządkowanie pomimo tego, że było bardzo męczące i trwało już trzeci tydzień, zdawało się powoli kończyć. Większość książek znajdowała się już na swoich miejscach, a i kurzu nie było teraz tak dużo. Podczas układania tych wszystkich, zapewne niezwykle ciekawych lektur, udało mi się znaleźć dosyć sporo takich o tematyce, której poszukiwałam. Także na chwilę obecną miałam na przykład: „Rośliny naszego podwórza. Zioła lecznicze i magiczne”, „Encyklopedię ziół, roślin i innych chwastów”, „Hodowlę roślin z elementami genetyki i biotechnologii”, czy „Vademecum młodego truciciela”. Przyznam szczerze, że gdybym nie musiała, to raczej nie byłabym tak zdesperowana, żeby przeczytać którąś z nich.
   Wycierałam właśnie kolejną książkę, której tytuł brzmiał „Porcja śmierci dla niewtajemniczonych, czyli 100 najbardziej śmiercionośnych technik ostatnich 30 lat”. Nazwa, co by nie mówić, bardzo wymowna. Nie zastanawiałam się nad nią dłużej, bo nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się nerwowo i spostrzegłam osobę stojącą niedaleko. Rozpoznałam w niej kobietę o imieniu Konan. Po tym jak się odwróciłam, podeszła do mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy.
- Mam na imię Konan – zaczęła – jak z resztą wiesz – uśmiechnęła się leciutko. Wydała mi się nieco zakłopotana – wcześniej nie miałyśmy szansy dłużej porozmawiać. A już dawno nie spotkałam cię w kuchni.
- Mam dużo pracy…- wymamrotałam nieśmiało. Może źle ją oceniłam? Teraz nie czuję od niej tego zimna co poprzednio.
- Widzę. Skoro jesteś tak zajęta przejdę od razu do rzeczy – jej uśmiech zniknął, głos stał się tak lodowaty jak wcześniej – chociaż Pein cię przyjął, ja jakoś nie mogę cię zaakceptować. Nie lubię cię. Jeśli tylko będę miała dobry pretekst, to zabiję cię bez wahania – zjawiła się niespodziewanie za mną i przystawiła kunai do szyi – nie myśl sobie, że wszyscy będą tu dla ciebie mili i wyrozumiali, tak jak on. To organizacja morderców i sadystów. Poderżną ci gardło, kiedy tylko będą mieli taką ochotę.
   Zesztywniałam ze strachu. Czułam jak jej głos wchodzi do mojej głowy i paraliżuje moje ciało. Byłam przerażona. Bałam się cokolwiek powiedzieć lub nawet oddychać.
- Nigdy nie wchodź mi w drogę…i – zamilkła na chwilę – zresztą nieważne – powiedziała.
   Zanim zdążyłam pomyśleć o tym co ma zamiar zrobić, jej kunai zniknął spod mojej szyi, tak samo jak ona. Opadłam na kolana i rozejrzałam się wokół. Nigdzie jej nie było.
   Powoli otrząsnęłam się z szoku i wracałam do normalnego stanu. Serce nadal waliło mi jak młot, ale przerażenie ustępowało. Czego ona ode mnie chciała? Przecież nie zrobiłam jej nic złego, a wydawała się być na mnie wściekła.
   Kiedy już się uspokoiłam, wróciłam do sprzątania. Powycierałam jeszcze parę książek, ale poczułam się strasznie zmęczona po tamtym spotkaniu. Już szłam zgasić jedną z pochodni, kiedy to zobaczyłam stertę z jakimiś teczkami. Zaciekawiona podeszłam i wzięłam jedną do ręki. Znajdowały się tam jakieś wycinki z gazet. Na każdej z nich dostrzegłam słowo, które mnie zaintrygowało. „Akatsuki”. Zabrałam teczkę do swojego pokoju. Może uda mi się dowiedzieć o tej organizacji czegoś więcej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

If there's anything you want, anything at all...come to me. I'll be your guardian angel.