sobota, 13 lipca 2013

07. Zgubione okruchy lustra.

   Przeciągnęłam się, ziewnęłam i ospale, przecierając dłonią oczy, wstałam z łóżka. Chciałam sprawdzić, tak jak to zwykłam robić codziennie, która była godzina, ale zegarek gdzieś zniknął. Zignorowałam ten fakt i skierowałam swoje bose stopy wprost do łazienki. Po drodze zorientowałam się, że jestem naga. „Jak to…? Co to ma znaczyć…?” – pomyślałam, przekraczając już próg łazienki. Kiedy weszłam, moją uwagę od razu przykuły kawałki potłuczonego lustra, porozrzucane po całej powierzchni podłogi. Patrząc na nie mogłam zobaczyć swoje odbicie, które powoli stawało się coraz bardziej zamglone. W końcu, w kawałkach rozbitego szkła, nie dało się dostrzec nawet zarysu mej sylwetki. Poruszona dziwnym zjawiskiem, ostrożnie podeszłam do umywalki, chcąc zbadać miejsce, w którym jeszcze wieczorem znajdowało się zwierciadło. Na pustej ścianie z początku nic nie mogłam zobaczyć. Wszystko wydawało się być jak najbardziej w porządku. Do czasu. W pewnym momencie zaczęło się dziać coś niepokojącego. Na pustym murze niespodziewanie ukazywały się jakieś znaki. Jakby ktoś malował je niewidzialną ręką. Spływająca czarna maź już po chwili utworzyła pierwsze symbole. Dało się je zrozumieć, więc nie tracąc czasu, odczytywałam je, niczym długo oczekiwaną przepowiednię. Niebawem nieznajoma siła przestała malować kolejne litery. Posklejałam wcześniej rozszyfrowane fragmenty w całość.

” Lustro wspomnień zostało rozbite. Kto to zrobił Tabby? Czy zgubione fragmenty nic nie znaczą? Czy niekompletne zwierciadło nie jest bezużyteczne? Pamiętasz Tabby? Roztrzaskana tafla nie ukarze prawdy. Niepełne odbicie pokaże niepełną duszę. Kłamstwo stanie się prawdą. Prawda stanie się ciemnością. Ciemność będzie kłamstwem…Rozświetlona ciemność ukaże prawdziwe oblicze. Mrok…Światło… Kto potłukł lustro twych wspomnień? „

   Przerażenie w końcu zaczęło dawać się we znaki. W moim mniemaniu, mogło zdarzyć się to wyłącznie za sprawą sił nadprzyrodzonych. A jak wiadomo nigdy nie wróżyło to niczego dobrego. Głośno przełknęłam ślinę i mimo tego, że moje ciało całe się trzęsło, wybiegłam z łazienki do pokoju. Zrobiłam to nad wyraz nieostrożnie, nie zważając na potłuczone kawałki, więc moje stopy krwawiły intensywnie. Stanęłam i poczułam ogromny ból. „Co powinnam zrobić?” pomyślałam. Nie mogłam zbyt długo zastanawiać się nad tym pytaniem. Na podłodze zaczęły pojawiać się kałuże, które same wypełniały się wodą. Wkrótce przeźroczysta ciecz zapełniała już całą powierzchnię i jej poziom stale wzrastał. Działo się to niezwykle szybko. Nie czekając, aż woda całkowicie zaleje pomieszczenie, pobiegłam do drzwi. Nie otworzyły się jednak nawet, kiedy zaczęłam szarpać za klamkę. Błyskawicznie przemknęłam do stolika i zabrałam klucz. Przekręciłam go w zamku. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, jednak drzwi nie otworzyły się mimo tego. Pokonałam chwilę zwątpienia, wiedziałam, że nie ma czasu na rozmyślanie o kapitulacji. Przedarłam się przez wodę, która sięgała już pasa, do łazienki. Paradoksalnie, pomimo otwartych na oścież drzwi, woda tam nie wpływała. Stając na suchej powierzchni, znów poczułam ból. Spojrzałam na stopy, okazało się, że stoję w kałuży własnej krwi. Zaczynało mi się robić słabo. Zmierzyłam wzrokiem potłuczone fragmenty i osunęłam się na kolana. Wszystkie kawałki, jak na komendę, zmieniały barwę na smolistą i rosły, póki nie przybrały kształtu kruków. Głośne krakanie wdzierało się do mojej głowy, sprawiając, że mimowolnie zasłoniłam uszy dłońmi. Zaczęłam krzyczeć, nie mogąc znieść tak okropnego hałasu. Wtedy stado ptaków uniosło się , machając swymi pierzastymi skrzydłami i ruszyło w moją stronę, niczym stado zgłodniałych wilków na ranną sarnę. Obsiadły mnie, wbijając pazury w nagie ciało. Ja jednak nie czułam już bólu, już nie cierpiałam. Już nic nie czułam…

   Obudził mnie własny krzyk. Zerwałam się do pozycji siedzącej, cała zalana potem. Spod powiek, niczym dwa rwące strumienie, płynęły mi łzy. Minęło sporo czasu zanim zorientowałam się, że to był tylko zły sen. Koszmar. Nic więcej. Mimo tego nerwowo sprawdziłam czy jestem ubrana i czy nie mam żadnych ran na ciele. Nie znalazłam nic, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to wszystko było tylko wytworem mojej podświadomości. Nawet zegarek stał na swoim miejscu, a wskazówki rytmicznie wędrowały po jego tarczy. Nigdy nie miewałam koszmarów, więc był to mój pierwszy raz. Nie spodziewałam się, że kiedyś jakikolwiek mi się przyśni. Widocznie myliłam się. Szukając racjonalnego powodu, dla którego umysł przedstawiał mi takie chore rzeczy, doszłam do wniosku, że to wszystko z powodu stresu. W końcu będąc tutaj co rusz przydarzały mi się sytuacje, w których serce podchodziło mi do gardła.

   Nim jednak weszłam do łazienki, dwa razy upewniłam się, że drzwi wychodzące na korytarz są otwarte. Nie zamykałam ich już nawet na klucz, wolałam nie ryzykować. Po wykonaniu porannej toalety, przypomniałam sobie, że miałam dziś pójść na wspólne śniadanie. Ta myśl nie uśmiechała mi się. Nie chciałam przebywać w pobliżu tych ludzi, a w szczególności Konan. I nawet jeśli Lider i Sasori no Danna nie byli tacy źli, przynajmniej na razie, nie wiedziałam jak mogą się zachowywać, jeśli potrwa to dłużej.

   Weszłam do pokoju, próbując ściągnąć trochę na dół moją przykrótką już bluzkę. Odruchowo spojrzałam na zegarek, jednak nie zdążyłam zobaczyć, która była godzina. Moją uwagę przykuły dwa spore pudełka, leżące przed łóżkiem. Dziwne, że wcześniej ich nie zauważyłam.

   Znajdował się na nich krótki liścik:

„Tabby, to są ubrania o które prosiłaś oraz kilka rzeczy, które, jak sądzę, przydadzą Ci się. Korzystaj z nich jak należy. Lider”

- Nareszcie! – wyrwało mi się.

   Ogromnie cieszyłam się, że będę mogła przebrać się w coś innego. Miałam mało czasu, bo pora śniadania zbliżała się nieubłaganie. Jednak ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem. Szybko otworzyłam pierwszy karton. Mieściła się w nim zadziwiająca ilość ubrań. Wysypałam całą zawartość na łóżko. Kątem oka zerknęłam na tarczę zegara.

- Nieee…- westchnęłam. Zostało mi tylko 10 minut do wyznaczonej godziny.

   Chwilę się wahałam lecz w końcu postanowiłam odłożyć na później przeglądanie reszty rzeczy. Na moje stare ubranie założyłam płaszcz organizacji i energicznym krokiem ruszyłam do kuchni. Całe szczęście pamiętałam drogę i trafiłam tam w mgnieniu oka. Oprócz mnie i Sashimiego, to jest Kisame, który plątał się pomiędzy kuchennymi szafkami, w pomieszczeniu nie było nikogo. Najwyraźniej dziś wypadała jego kolej na przygotowywanie jedzenia.

- Ohayo! – rzuciłam niepewnie. Kisame odwrócił się do mnie, zapewne sprawdzając, kto przyszedł.

- Ohayo Tabby! – odpowiedział całkiem normalnie, co nieco mnie zdziwiło – usiądź.

   Nie bardzo wiedziałam, które miejsce powinnam zająć. Po chwili namysłu, usiadłam tam, gdzie wtedy, gdy przyszłam tu wraz z Liderem. Stół tak jak wcześniej był już nakryty. Spostrzegłam zegar na ścianie. Za dwie minuty miała nadejść godzina śniadania, a oprócz mnie, nikt nie przyszedł. Później mój wzrok spoczął na kartce papieru przyczepionej do ściany. Była to lista osób, które w tym tygodniu miały przyrządzać jedzenie dla wszystkich. Ku mojemu przerażeniu, wyglądało na to, że moja kolej wypada za dwa dni. Ta cudowna nowina ucieszyła mnie co nie miara.

   Kiedy tak o tym myślałam, do kuchni nagle zaczęli schodzić się wszyscy członkowie. Widocznie myliłam się, jeśli sądziłam, że się spóźnią. Starałam się siedzieć spokojnie i czekać. Próbowałam też zbytnio się im nie przyglądać, ale nie udało mi się to i co chwilę ukradkiem zerkałam na każdego. Zajmowali miejsca zupełnie inaczej niż ostatnio. Miałam nadzieję, że nie usiadłam na krześle któregoś z nich. W końcu nie miałam w planach denerwowania ich i sprowadzenia na siebie niechybnej śmierci.

   W końcu, kiedy wskazówki pokazały wyczekiwaną godzinę ósmą, Kisame położył na stole przygotowane jedzenie. Śniadanie się rozpoczęło. Niepewnie nałożyłam na swój talerz trochę ryżu oraz warzyw i zaczęłam jeść. Miałam nieodparte wrażenie, że wszyscy mi się przyglądają.

   Zorientowałam się, że na śniadanie nie zawitał Lider, Konan, białowłosy mężczyzna o imieniu Hidan oraz Kakuzu.

   Przy stole oprócz osób, z którymi dane mi było poznać się wcześniej, znajdowały się jeszcze osoby, których nie znałam. Przede wszystkim zaintrygował mnie chłopak siedzący krzesło dalej ode mnie. Był młody, miał długie, czarne włosy związane w kitkę i, co musiałam podkreślić, naprawdę przystojny. Tylko jego oczy wydawały się takie…puste. W dodatku jego twarz nie wyrażała dosłownie żadnych emocji. Idealnie pasowała do określenia „kamienna”. Posiadał oblicze mordercy doskonałego. Prawdopodobnie dzięki temu nikt nie mógł przewidzieć jak zareaguje bądź o czym myśli. Musiało to być jego ogromnym atutem, jednak dla mnie było to odrobinę przerażające. W końcu skąd mogłam wiedzieć, czy aby go przypadkiem nie zdenerwowałam lub nie zdenerwuję w przyszłości?

   Kolejny nieznajomy znajdował się przy drugim końcu stołu i…nie jadł. Siedział, najwyraźniej niczym się nie przejmując i podobnie jak ja, obserwował innych. Tak przynajmniej mi się wydawało. Nie mogłam być tego pewna w stu procentach, tak samo jak nie mogłam być pewna co do jego płci. Przyjęłam jednak, że jest mężczyzną. Moje wątpliwości spowodowane były jego dosyć tajemniczym wyglądem. Choć z pozoru nic nie wskazywało na to, że coś różni go od normalnego człowieka, nie można było być o tym w pełni przekonanym. Otóż, jego twarz zakrywała pomarańczowa, owalna maska, posiadająca jedynie otwór na prawe oko. Poza tym, miał ciemne, krótkie włosy i nie wyróżniał się niczym więcej.

   Ciekawiło mnie, kim oni są. Przez tą aurę tajemniczości, spoczywającą przede wszystkim na drugim mężczyźnie, zastanawiałam się, jak się nazywają i jacy mogą być. Przez chwilę nawet zapomniałam o tym, że są mordercami. Zapomniałam również o tym, gdzie jestem i co tu robię. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie jednak dźwięk pałeczek upadających na podłogę. Początkowo aż podskoczyłam, jednak opanowałam się i szybko podniosłam pechowe patyki. Wtedy to zorientowałam się, że oczy wszystkich zwrócone są ku mnie.

   Jak na zawołanie zrobiłam się cała czerwona. Nikt nic nie powiedział, ale nadal wszyscy przyglądali mi się badawczo. Zdawało mi się, że nawet złowrogo. Z niewiadomych przyczyn poczułam się zagrożona. Nie byłam pewna co tak właściwie zrobiłam i o czym wtedy pomyślałam, ale prawdopodobnie spanikowałam. Nie wiedząc kiedy, znalazłam się z dala od kuchni. Niestety, nie byłam pewna, gdzie się znajduję. Czułam się kompletnie zdezorientowana. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie jestem i dokąd muszę pójść, aby wrócić do swojego pokoju. Zaczęłam więc iść przed siebie z nadzieją, że uda mi się dostać w jakieś znajome miejsce lub choć spotkać kogoś, kto mógłby mi pokazać drogę…oczywiście ze wskazaniem na Lidera bądź mojego nauczyciela. Oni byli osobami, do których się już trochę przyzwyczaiłam…

   Czas płynął, nie szybko, nie powoli, po prostu płynął. Mijałam coraz to nowe korytarze, które były dla mnie zupełnie obce. Uparcie przemierzałam ten labirynt, usiłując znaleźć jakieś znajome miejcse, lecz daremnie. Miałam stuprocentową pewność, że nigdy tu nie byłam. Starałam się iść korytarzami, które były choć trochę oświetlone, lub takie, w których powietrze wydawało się mniej wilgotne. Błądziłam tak bez końca, aż poczułam zmęczenie, które osaczyło mnie ze wszystkich stron i sprawiło, że mu się poddałam. Wcześniej myślałam jeszcze o tym, aby spróbować zapukać do któregoś z pokoi, niestety od jakiegoś czasu znajdowałam się przejściu, gdzie były same kraty. Kompletnie zrezygnowana, usiadłam, na podłodze i oparłam się plecami o ścianę. Poddałam się. Już nic mnie nie obchodziło. Postanowiłam zostać tu, gdzie jestem i czekać. Pomyślałam, że może kiedyś ktoś mnie znajdzie. Mnie, a nie moje rozsypujące się kości.

   Musiałam zasnąć, bo poczułam, że ktoś potrząsa mną i próbuje obudzić. Nie wiedziałam co się dzieje, byłam lekko zdezorientowana. Bez pośpiechu uniosłam powieki. To co ujrzałam, sprawiło, że otworzyłam je bardzo szeroko. Powoli zaczynały do mnie docierać również słowa, które, jak się okazało kierowała do mnie owa osoba.

- Wreszcie! Nie mam czasu siedzieć tu z tobą i tracić czas na budzeniu cię!

   Blond włosy chłopak z długą, zasłaniającą lewe oko grzywką, wyraźnie podirytowany próbował mnie obudzić. Udało mu się to, ale byłam zbyt zaskoczona, aby zareagować. W końcu chyba stracił cierpliwość.

- Nie, to nie! Zostań tu i umrzyj z głodu…albo jak wolisz nakarm sobą nasze śliczne zwierzaczki – powiedział z ironią.

- Zwierzaczki? – dotarło do mnie, że dzięki niemu mogę stąd wyjść i nareszcie zaczęłam trzeźwo myśleć.

   Chłopak spojrzał na mnie z satysfakcją. Chyba nie miał zamiaru jeszcze odejść.

- Tak! Nie wiesz, że mamy tu bardzo ciekawe okazy?

- Okazy? Jakie na przykład? – spytałam zaciekawiona.

- Guary, dzikie darkany, jadowite żółwie…nie wspominając już o mutantach i innych bestiach. Nie chciałabyś być chyba obiadem dla jakiejś zmutowanej gigantycznej biedronki? – zaśmiał się, choć nie byłam pewna czy to był żart.

- Raczej nie.

- No to chodźmy już stąd – zaproponował już spokojnie.

   Podał mi rękę i pomógł wstać. Nie wyglądało na to, że ma wobec mnie złe zamiary. Choć wiedziałam, że dla tych ludzi przybieranie najróżniejszych masek było chlebem powszednim. Ta myśl nasunęła mi się, kiedy przypomniałam sobie czarnowłosego chłopaka z kamienną twarzą. Blondyn mógł przecież ukrywać swoje prawdziwe intencje. Mimo wszystko postanowiłam na chwilę dać spokój swojej „mani” i choć trochę zaufać tej osobie. Może pomógł mi w tym fakt, że przebywając z nim, o dziwo, nie czułam się zagrożona.

   Kiedy zaczął iść, szybko ruszyłam za nim. Chciałam coś powiedzieć, jednak on mnie uprzedził.

- Tak w ogóle jestem Deidara. Jeszcze nie mieliśmy okazji porozmawiać. Ty masz na imię Tabby, tak?

- Tak.

- To miło mi poznać. Dlaczego tak wybiegłaś z kuchni?

- Bo…yy…- nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. To było stanowczo zbyt bezpośrednie. Wymyśliłam coś na poczekaniu – przypomniałam sobie…yyy…że Lider kazał mi do siebie przyjść już…eee…dużo wcześniej…i nie chciałam….żeby się wściekł – zmyślałam jak najęta, ale lepszy pomysł nie wpadł mi do głowy. Nie chciałam przecież mówić prawdy.

- Ahaa. Dlatego wyglądałaś na taką wystraszoną – chyba uwierzył – Rozumiem cię. Lider, kiedy się zdenerwuje, potrafi być przerażający. Pamiętam, jak kiedyś na misji narobiłem trochę hałasu, no, wiesz co mam na myśli. A mieliśmy wykonać ją po cichu. Jak zdawaliśmy mu później raport, to ledwo uszedłem z życiem.

- Współczuję. To chyba nie było zbyt miłe.

- Nieważne. I tak wiem, że on nigdy nie zrozumie mnie i mojej sztuki. A tak właściwie co robiłaś, w naszym pięknym więzieniu?

- Szłam sobie i zabłądziłam – tym razem nie minęłam się aż tak bardzo z prawdą.

- No tak. W tej organizacji okropnie łatwo się zgubić. Zwłaszcza na początku. Sam długo nie mogłem się odnaleźć. Czasami, kiedy się zgubiłem, mijał tydzień, nim odnalazłem drogę. Te korytarze są jak labirynt. Możesz nimi błądzić latami i zostać w nich już na wieki, jeśli nie masz dużo szczęścia. Jak widać mnie ono sprzyjało, bo pewnie do teraz leżałbym gdzieś, zapomniany przez wszystkich. No chyba, że tak jak mówiłem, nasze stworzonka by się mną zajęły. Tobie też chyba fortuna sprzyja. Gdybym nie przechodził tamtędy przypadkiem, kto wie co by się z tobą stało.

- Tak. Jestem panu naprawdę wdzięczna.

- Nie ma sprawy. I nie mów do mnie „pan”. Przecież mówiłem, mam na imię Deidara.

- Dobrze, będę już pamiętać.

- No! Tak lepiej. Słyszałem, że Sasori no Danna jest twoim nauczycielem. To prawda?

- Tak, uczy mnie wszystkiego o roślinach i truciznach.

- W tym drugim akurat jest specjalistą. Masz szczęście, mimo tego, że nie należy do zbyt miłych osób, to naprawdę zna się na rzeczy jak nikt inny.

- Zauważyłam. Może mówić godzinami o właściwościach Conium maculatum i Cicuta virosa.

- Nie wątpię. No, jesteśmy na miejscu. To chyba twój pokój?

   Byłam tak zajęta rozmową, że nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy na miejsce. Mało tego, nawet nie wiem, jak ten czas tak szybko zleciał. Przecież to chyba kawał drogi, a wydawało mi się, jakby to była chwila. Mimo wszystko cieszyłam się, że wreszcie byłam u siebie, nie w jakimś więzieniu w pobliżu tych wszystkich ciekawych „zwierzątek”.

- Tak, jeszcze raz bardzo dziękuję.

- Drobiazg. Do zobaczenia!

   Weszłam do środka i odruchowo zamknęłam drzwi na klucz. Nie zdążyłam jeszcze nawet dotrzeć do łazienki, a zza drzwi dobiegły mnie głosy. Rozpoznałam je, choć może lepiejby było, gdybym w ogóle tego nie słyszała.

- Deidara! Widzę, że nie tracisz czasu! To taki milutki potrafisz być? To do ciebie niepodobne! A mówiłeś, że jakbyś ją spotkał to najchętniej ukręciłbyś jej łeb!

- Zamknij się Hidan! Nic mnie ta głupia suka nie obchodzi! Ale wiesz co mówił Lider!

- Hahaha! No tak! Niestety wszyscy musimy się słuchać naszego „boga”. Ale że ty tak sumiennie wypełnieasz jego polecenia? Nie wierzę. Może to dlatego, że szef nieźle ci ostatnio…- reszty już nie słyszałam, bo oboje się oddalili.

   Z otwartymi szeroko oczami oraz ustami stałam tak przez moment, nie wierząc w to, co usłyszałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że Deidara tylko robił wrażenie miłego. Musiałam przyznać, że jego maska była świetna, bo nie dość, że dałam się całkowicie nabrać, to jeszcze zaczęłam mu ufać. To było takie nieprawdopodobne. Jak on mógł tak doskonale udawać kogoś innego. Wprost niewiarygodne, z jaką łatwością przyszło mu kłamać. Nawet jeśli mnie nie lubił, nie dał tego po sobie poznać aż do końca. Gdybym nie usłyszała jego rozmowy z Hidanem, pewnie zaczęłabym myśleć o nim jako o kimś sympatycznym i godnym zaufania. Polubiłabym takiego kłamcę! Na dodatek szalenie niebezpiecznego. Jak dobrze, że teraz już znam prawdę. Będę wiedziała, aby się od niego trzymać z daleka. Choć mimo wszystko i tak byłam mu wdzięczna, że mnie stamtąd wyprowadził.

   Wcześniej pewnie załamałabym się z tego powodu, teraz tak się nie stało. Czułam się rozczarowana lecz pokonałam falę rozpaczy i nie myślałam już więcej o Deidarze i jego kłamstwie. Może to był zbyt wielki szok, a może po prostu zaczynałam się do tego przyzwyczajać? Od dwulicowości i przebiegłości na pewno się tu nie uchronię. Mogę jedynie być na nie przygotowana w każdej sytuacji, tak, aby móc w porę przejrzeć na oczy.

   Według wskazówek zegara, miałam jeszcze około trzech godzin do dzisiejszej lekcji. Sasori no Danna zlitował się i dziś miałam rozpocząć naukę dopiero o siedemnastej. Wzięłam więc prysznic i zaczęłam przeglądać wszystkie rzeczy, które dostałam. Było ich tyle, że zdążyłam zapomnieć o dziwnych koszmarach, zmęczeniu i wszystkich problemach. Przymierzałam ubrania przeglądając się w lustrze przyniesionym z łazienki. Później chowałam i ustawiałam wszystkie inne rzeczy, na przykład szczotki do włosów, szczoteczki do zębów, ręczniki, notesy, ołówki, chusteczki.

   Nie chcąc się spóźnić, kiedy do lekcji zostało już tylko 20 minut, zabrałam książki i w doskonałym humorze, ruszyłam do pokoju mojego nauczyciela.

1 komentarz:

If there's anything you want, anything at all...come to me. I'll be your guardian angel.