Od dwóch godzin przez moją głowę przemykały mniej lub bardziej znane nazwy. Choć niektóre z nich potrafiłam powiązać z poszczególnymi opisami i fotografiami, to o wielu jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Nie dałoby się przestudiować takiej ilości książek, jaka była mi dana, nawet w miesiąc. Chyba że ktoś przez te cztery tygodnie nie jadłby, nie pił i nie robił nic poza tonięciem w natłoku ogromnej liczby liter, cyfr i obrazków. Wydawało mi się to niewykonalne, jednak mój nauczyciel widocznie nie brał tego pod uwagę. Choć widział, że już dawno przestałam rozumieć o czym mówi, nieprzerwanie kontynuował swój wykład. Po kolejnej godzinie, w ciągu której mimo swojej niewiedzy, starałam się zachowywać jak na ucznia przystało i notowałam wszystko sumiennie, nie pozwalając umknąć żadnej z tych obcobrzmiących nazw, Sasori no Danna ogłosił przerwę. Zaskoczyło mnie to, a nawet zszokowało, gdyż odkąd pobierałam u niego lekcje, nigdy nie pozwolił mi na żadną przerwę. Ba! Nawet nie chciał o tym słyszeć. Dla niego liczyła się każda minuta, każda chwila była dla niego cenna, niczym złoto. W związku z tym, nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Patrzyłam więc tylko, jak sensei znika za drzwiami do pomieszczenia obok, aby po chwili wrócić i krzątać się po całym pokoju, najwidoczniej w poszukiwaniu czegoś. Przyglądałam się mu uważnie i widocznie na tyle natrętnie, że w końcu przestał to ignorować.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że niekulturalnie jest się tak na kogoś gapić. Masz przerwę, korzystaj z niej – lekka nutka irytacji pobrzmiewała w jego głosie, co było dosyć niepokojące.
- Oczywiście – odpowiedziałam chyba niezbyt przekonującym tonem.
- Jesteś bliska zdenerwowania mnie, więc lepiej uważaj. Moja cierpliwość powoli się kończy – mówiąc to właśnie wykładał na podłogę całą zawartość jednej z szuflad komody. Muszę dodać, że z tego co udało mi się zauważyć, były to w większości narzędzia stolarskie.
- Przepraszam – tym razem wypowiedziałam te słowa z całą szczerością, jaka towarzyszyła mi w tamtej chwili.
Zabrałam się za czytanie wcześniej zrobionych notatek. Nie należało to do najciekawszych zajęć, było wręcz nudne, ale nie mogłam wymyślić niczego innego, czym mogłabym się zająć. Atropa belladonna, Daphne mezereum, Datura stramonium…wydziela silny, słodkawy zapach…lekko omszona, widlasto rozgałęziona…ogonki z wierzchu miękko owłosione… Kilka chwil później stwierdziłam, że mimo wszystko nie mogłam się skupić i bardziej interesowało mnie to, co w tej chwili robił mój nauczyciel, niż jaki system korzeniowy posiada Tanacetum vulgare. Zauważyłam także, ku swojej radości, że Sasori no Danna sam nakazał mi korzystać z przerwy. Nie zważając już na nic, z satysfakcją rzuciłam notatki na stół i szukałam wzrokiem znajomej sylwetki. Odnalezienie jej nie trwało długo i już po chwili znów przyglądałam się, jak sensei uparcie przeczesuje kolejne szuflady, tym razem zawierające teczki, stosy kartek i inne artykuły papiernicze. Nie uszło to jego uwadze, jednak pomimo widocznego niezadowolenia, nie podjął żadnych, niepokojących działań.
- Chyba coś ci już na ten temat mówiłem – zaczął – widzę, że nie potrafisz zająć się sobą, nie naprzykrzając się przy tym innym.
- Nie, ja tylko…
- Nudzisz się, czuć to od ciebie na kilometr – przerwał mi - niestety, nic na to nie mogę poradzić. Wiem też, że nie orientowałaś się w tym co mówiłem wcześniej, ale nie mam wyjścia. Nie będę czekał w nieskończoność, aż przeczytasz tamte książki, chyba to rozumiesz?
- Tak, tak mi się wydaje.
- Twoim obowiązkiem jest nauczenie się wszystkiego, co jest w nich zawarte. Nie możesz zajmować się hodowlą roślin, jeżeli nie posiadasz elementarnej wiedzy botanicznej. Nie mówiąc już o znajomości podstawowych gatunków roślin. Może dla kogoś takiego jak ty rzeczywiście to mało interesujące, ale pomyśl, że im szybciej skończymy, tym wcześniej przystąpisz do swojej właściwej pracy. Tylko najpierw musisz coś wiedzieć, aby później poradzić sobie w praktyce.
- Tak, rozumiem.
- W takim razie przyłóż się trochę do nauki – mówiąc to, podszedł do biurka i zaczął intensywnie przeszukiwać jedną z półek.
- Dobrze. Postaram się.
Sasori no Danna szybko przeszedł do szafki obok. Pomimo tego, coi powiedział, nie mogłam już wytrzymać. Ciekawość spotęgowana ogromną nudą, zżerała mnie od środka.
- Sasori no Danna…-zaczęłam trochę niepewnie.
- Tak?
- Co ty tak właściwie robisz?
- Ja? – wyglądał na zmieszanego tym pytaniem – szukam czegoś.
Ta odpowiedź była najgorszą z możliwych, ponieważ to już zdążyłam zauważyć. Brnęłam więc dalej pragnąc nasycić potwora wewnątrz mnie, który nie pozwalał mi przestać i podsycał coraz bardziej zainteresowanie niecodziennym zachowaniem mego nauczyciela.
- A czego szukasz?
- Nie bądź wcibska.
- Przepraszam…
- No dobrze, w sumie to nie jest żadna tajemnica. Szukam pewnego zwoju.
- Ahaa – pomimo mej reakcji, nadal mi to nie wystarczało, gdyż tego również poniekąd się domyślałam.
- Wygląda na to, że zajmie mi to jeszcze sporo czasu. Koniec lekcji na dzisiaj. Jutro przyjdź zaraz po śniadaniu.
- Hai!
Zebrałam notatki ze stołu i wrzuciłam ołówek do kieszeni. Cichutko dosunęłam krzesło i już miałam wychodzić, kiedy coś mi się przypomniało. Postanowiłam spróbować.
- Sasori no Danna, niedługo będzie moja kolej na gotowanie – to stwierdzenie wyraźnie nie wzbudziło w nim żadnego zainteresowania.
- To żadna nowość. W swoim czasie każdy musi tutaj to robić. Nic w tym dziwnego.
- Tak, wiem. Tylko muszę coś wcześniej wymyślić. Jak sądzisz, co mogłabym przygotować? Bo nie potrafię zbyt dobrze gotować.
- Rób co chcesz – teraz wydawał się być już wyraźnie zniecierpliwiony.
- Tyle że ja nie wiem….
- Myślę, że jak zrobisz proste sukiyaki, okonomiyaki czy takoyaki, to nikt nie będzie miał żadnych zastrzeżeń – po tych słowach byłam już pewna, że chce mnie się jak najszybciej pozbyć.
- Arigato!
~~*~~
Gotowanie nigdy nie należało do moich mocnych stron. Choć nie przejawiałam kompletnego braku talentu jeśli chodziło o te sprawy, nie posiadałam także jakichś większych umiejętności w posługiwaniu się patelnią i garnkami. Zapewne było to spowodowane tym, że nigdy takowych nie potrzebowałam. Mieszkałam sama, więc nie musiałam trenować się jako mistrz kuchni. Wystarczały mi niewielkie porcje niezbyt wyszukanego lecz zdrowego i pożywnego jedzenia, które przyrządzałam tak, jak lubiłam, czyli najprostszym i najszybszym sposobem. Związane to było również z moim ograniczonym budżetem, ale to już inna sprawa.
Śniadanie, jak co dzień, miało rozpocząć się za godzinę – punktualnie o ósmej. Stałam właśnie przy kuchence i pilnowałam, aby nic się nie przypaliło. Po nieprzespanej nocy podczas której zastanawiałam się co ugotować, zdecydowałam, że będzie to zupa miso. W miejscu, w którym mieszkałam wcześniej, przyrządzałam ją dosyć często, także przepis znałam na pamięć. Jako że tym razem gotowałam dla większej niż zwykle liczby ludzi, zwiększyłam ilość składników, które znalazłam w lodówce i szafkach, tak, aby wystarczyło dla wszystkich. Wcześniej udało mi się jeszcze dowiedzieć od Sasori no Danny, że obecnie organizacja liczy jedenastu członków. Nie wiedziałam jednak, kto aktualnie przebywał w siedzibie, a kto wyruszył na misję. Wracając do zupy, była ona potrawą, która, wydawało mi się, powinna smakować wszystkim. Przyprawiałam ją bardzo dokładnie, tak, aby nie przesadzić i nie sprawić, że będzie niesmaczna. Po skosztowaniu stwierdziłam, że wyszła znakomicie i niczego jej nie brakuje.
Pół godziny przed czasem, zupa była gotowa. Zabrałam się więc do nakrywania stołu. Najpierw starłam z niego kurz i okruszki. Wytrzepałam czerwony obrus, jakim był nakryty, po czym rozłożyłam go równiutko. Wyciągnęłam talerze, kubki oraz serwetki i ustawiłam przy każdym miejscu. Na tak naszykowany stół przeniosłam wazy, do których wcześniej przelałam zupę, podgrzaną na wszelki wypadek jeszcze parę minut wcześniej. Będąc na dotychczasowych śniadaniach (tak, nadal na nie przychodziłam pomimo mej ucieczki) zauważyłam, że tak tu się podaje tego typu potrawy. Dostosowałam się więc i nie planowałam niczego zmieniać w obowiązujących tutaj zasadach, przyzwyczajeniach czy tradycjach. Kiedy wszystko już było przygotowane nadeszła pora oczekiwania, w ciągu której zdenerwowana krzątałam się po kuchni, nerwowo zerkając na zegarek i co jakiś czas przysiadając na chwilę na krześle.
Pierwsi członkowie organizacji przybyli pięć minut przed czasem, tak jak to mieli w zwyczaju. O ósmej wiedziałam już, że ci którzy są nieobecni, na pewno nie przyjdą, dlatego umyłam ręce, zbliżyłam się do stołu i zajęłam jedno z wolnych miejsc.
- Ohayo gozaimasu - powiedziałam oficjalnie, starając jak najmniej rzucać się w oczy.
- Ohayo – rzucili od niechcenia co poniektórzy.
Przy stole brakowało Lidera, Konan, tajemniczego chłopaka w masce oraz Deidary. Z nieobecności tego ostatniego bardzo się cieszyłam. Jakoś nie miałam ochoty patrzeć na niego, a tym bardziej spożywać z nim posiłek w jednym pomieszczeniu.
Wszystko przebiegało po mojej myśli. Ci którzy zajęci byli jedzeniem skupiali całą swą uwagę na tej właśnie czynności. Jedynie Kakuzu, Kisame i Hidan rozmawiali ze sobą. Temat dotyczył widocznie jakiejś misji, na której byli razem.
- …ta jego technika była całkiem interesująca, nie sądzisz Kakuzu? – Sashimi zadając pytanie odwrócił się w stronę mężczyzny.
- Dosyć nietypowa jak na żywioł wiatru.
- Uwierzcie mi, że to nie było nic specjalnego. Po prostu zaskoczył nas – wtrącił się zdenerwowany Hidan.
- Chyba ciebie, nieźle oberwałeś – skomentował jego wypowiedź Kisame – aż pomyślałem, że nawet ten twój Jashin ci nie pomorze.
„Jashin? Ciekawe kto to” – pomyślałam, przysłuchując się dalszemu rozwojowi tej dyskusji. Konwersujący jednak wymienili jeszcze tylko swoje teorie na temat jakiejś techniki, najprawdopodobniej ich przeciwnika, po czym Kisame umył swój talerz i wyszedł, a pozostali zabrali się do jedzenia, tym razem w ciszy.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nie opuścisz nas tak bez słowa – białowłosy rzucił te słowa w moją stronę – inaczej będzie nam bardzo przykro, prawda? – mówiąc to rozejrzał się wokół, patrząc wymownie na innych, ci jednak w większości go zignorowali.
- Hidan – czarnowłosy chłopak wyraźnie sugerował mu zakończenie rozmowy, którą chciał ze mną przeprowadzić, nim jeszcze ją rozpoczął.
- Nie, nie…- lekko poddenerwowana z powodu tej zaczepki, o mały włos nie zakrztusiłam się herbatą, którą właśnie piłam.
- To świetnie. A tak w ogóle, pyszna zupa – uśmiechnął się do mnie zuchwale, po czym wstał i podobnie jak wcześniej Kisame, umył talerz i wyszedł, obserwując uważnie czarnowłosego chłopaka.
Parę minut później inni też zaczęli opuszczać jadalnie. Niedługo potem zostałam w niej całkiem sama. Odetchnęłam z ulgą i zabrałam się za sprzątanie ze stołu. Nakrycia przeznaczone dla osób, które nie przyszły, mimo tego, że były czyste, umyłam raz jeszcze. Następnie schowałam resztki zupy do lodówki i tak właściwie na tym zakończyła się moja praca przy śniadaniu.
Wyszłam z kuchni myśląc już o tym, co przygotuje na obiad. jak na razie nie miałam żadnych konkretnych planów. Cieszyłam się, że wszystko poszło tak jak należy i nie wydarzyło się nic nieprzyjemnego z wyjątkiem docinki Hidana. Może i innym moje danie niezbyt przypadło do gustu, ale nic na ten temat nie powiedzieli, dlatego uważałam to za pewien sukces.
Moje rozmyślenie przerwało nieoczekiwane pojawienie się za zakrętem jakiegoś człowieka, na którego o mały włos wpadłam. Na szczęście w porę uświadomiłam sobie, że to nie najlepszy pomysł, zważając na to, na kogo mogłabym wpaść, dlatego zatrzymałam się gwałtownie, co mogło wyglądać niejako komicznie. Osoba, która szła z naprzeciwka, również się zatrzymała. Był to chłopak z pomarańczową maską, o którym nic nie wiedziałam. Przyglądał mi się badawczo i stał w miejscu podobnie jak ja. Żałowałam, że nie mogłam zobaczyć jego twarzy.
- Tabby-chan? – zapytał, jakby chciał mieć pewność czy to ja, a nie czy wszystko ze mną w porządku. Jego głos różnił się od reszty spotkanych tutaj mężczyzn. Nie był chłodny, ani szorstki lecz całkiem normalny. Wydawał się nawet sympatyczny i lekko dziecinny.
- Tak? – odpowiedziałam pytaniem.
- Tabby-chan, Lider kazał przekazać, żeby Tabby do niego przyszła – wydawał się być uradowany z tego powodu.
- Kiedy? – ośmielona jego pogodnym i swobodnym zachowaniem, postanowiłam spróbować trochę z nim porozmawiać.
- Teraz – gdyby nie maska, byłam pewna, że zobaczyłabym na jego twarzy szeroki uśmiech – mogę cię tam zaprowadzić Tabby-chan!
- Jeśli to nie będzie problem, to chętnie – „stanowczo zbyt łatwo ufam ludzim” – pomyślałam.
- To chodźmy! Tędy! – chłopak ruszył energicznie, ciągnąc mnie przy okazji za rękę.
- Jak się nazywasz? – zaryzykowałam pytaniem.
- To Tabby-chan nie wie? Jestem Tobi! Miło mi! – znów pomyślałam o jego uśmiechu.
- Mi również. Nie było cię na śniadaniu… – przypomniałam sobie.
- Tobi był na misji z Konan – na dźwięk tego imienia na moją twarz wstąpił niezauważalny grymas – ale nic z tej misji nie wyszło, dlatego wróciliśmy wcześniej. Szkoda, że nie zdążyliśmy na śniadanie, bo chyba Tabby-chan dzisiaj gotowała.
- Nie szkodzi. Jeszcze trochę zostało.
- Super! Tobi jest strasznie głodny.
Idąc szybkim tempem Tobiego w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy drzwiach.
- To Tobi już pójdzie. Powodzenia Tabby-chan! – krzyknął oddalając się.
Zapukałam i weszłam do środka, usłyszawszy dobrze znany głos mówiący „proszę”. Przeszłam parę kroków, ale zatrzymałam się, kiedy zobaczyłam, że przed biurkiem Lidera stoi nielubiana przeze mnie osoba, mianowicie Konan. Nie mogłam się zdecydować co zrobić, podejść bliżej, czy uciekać, dlatego stałam tak tylko na środku pokoju i obserwowałam ją uważnie, starając się przewidzieć każdy jej ruch, w razie gdyby postanowiła wyrządzić mi krzywdę. Ona również mi się przez chwilę przyglądała, a z jej twarzy można było wyczytać, że także nie cieszy się z naszego spotkania.
- Dziękuję Konan, możesz odejść – zakończył Lider, po czym szybko wyszła, będąc jakby lekko urażoną. Zamykając drzwi, rzuciła mi jeszcze spojrzenie pełne pogardy, jak gdyby chciała tym powiedzieć „jeszcze ci pokażę”.
- Usiądź Tabby. Dobrze, że jesteś.
Wykonałam polecenie Lidera i rozsiadłam się na wskazanym krześle. Z niecierpliwością czekałam na to co teraz powie. Nie miałam pojęcia dlaczego mnie wezwał. Przeczesywałam swoje wspomnienia w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki, jednak nie mogłam nic wymyślić. Kiedy zaczął mówić, zamieniłam się w słuch.
- Pewnie jesteś ciekawa, dlaczego cię wezwałem – mój wzrok mówił sam za siebie, więc kontynuował – otóż, chciałbym wiedzieć jak ci idzie nauka? Jakieś postępy?
- No…- zaczęłam niepewna co odpowiedzieć – z Sasori no Danną mam lekcje prawie codziennie, także sporo już się nauczyłam.
- Doskonale. A jak rzeczy, które ci przekazałem? Podobają ci się?
- O, tak! Dziękuję za nie! Są naprawdę wspaniałe! – na te słowa tylko nieznacznie uniósł kąciki ust.
- Dobrze – zmyślił się, aby za na chwilę dodać – skoro już przyszłaś to mogłabyś coś dla mnie zrobić – spojrzał na mnie wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu, wyczekując mojej reakcji.
- Oczywiście, o co chodzi? – odparłam, nawet nie myśląc o jakimkolwiek proteście.
- Pójdziesz do Kakuzu i poprosisz go o dokumenty dla mnie. Miał je przynieść jutro, ale są mi potrzebne już dzisiaj. Chyba nie masz nic przeciwko tej drobnej przysłudze?
- Nie, nie! Skąd!
- W takim razie idź już. Im szybciej wrócisz tym lepiej.
Natychmiast wyszłam z gabinetu. Stojąc przed drzwiami uświadomiłam sobie, że przecież nie wiem, gdzie znajduje się pokój Kakuzu. Na szczęście po moim niedawnym zagubieniu cały czas nosiłam przy sobie plan siedziby, który miałam i teraz. Wygrzebałam go z kieszeni i obrałam właściwą trasę. Podążając krętymi korytarzami, przeklinałam w duchu ich twórcę, który w moim mniemaniu pragnął mej zguby jak niczego innego. Po długiej wędrówce przepełnionej zmaganiami ze znienawidzonym labiryntem, dotarłam wprost przed poszukiwane drzwi.
Kakuzu nie wydawał się być miłą osobą. Choć nigdy nie zrobił, ani nie powiedział mi niczego złego, czułam, że bezwzględny z niego człowiek. Dlatego zanim zapukałam, poprosiłam wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek słyszałam, o wsparcie.
- Kto tam? – z głębi pokoju dobiegł do mnie głos, wyraźnie niezadowolony.
- Tabby – odpowiedziałam rzeczowo lecz grzecznie.
- Wejdź!
Wykonałam owo polecenie i ostrożnie weszłam do środka. Pokój Kakuzu był niesłychanie duży, wręcz ogromny. Znajdowały się w nim różne meble, wyglądające na bardzo stare. Pomimo swej wiekowości były niezmiernie piękne, w kolorze mahoniowym. Ściany tego pomieszczania wyklejono ciemnozieloną tapetą w złote wzory, a drewnianą podłogę wyłożono grubym, czerwonym dywanem. Miałam wrażenie, że znajduję się w jakiejś królewskiej komnacie.
Sam pan tego miejsca klęczał, czy kucał w jednym z rogów pokoju. Na początku zastanawiałam się, co on wyprawia, ale zaraz uświadomiłam sobie, że podnosi jakieś niewielkie kawałki. Po dłuższej obserwacji zdałam sobie sprawę, że Kakuzu znajduje się pod pustą ramą, a to co tak przezornie zbiera, to fragmenty potłuczonego lustra.
- Lustro… – szepnęłam.
Jak na zawołanie przypomniał mi się mój sen. Ogarnęła mnie fala niepokoju. Zaczęłam się intensywnie pocić i zrobiło mi się duszno. Napis…woda…krew…lustro…drzwi…nie mogę ich otworzyć…klucz…kruki…to boli…krew…to tak okropnie boli…
Ciemność. To ostatnie, co zobaczyłam.
Ocknęłam się na jednym z eleganckich foteli, w pokoju Kakuzu. Mężczyzna także siedział wygodnie w fotelu obok i spokojnie popijał herbatę z wykwintnej i widocznie drogiej filiżanki, pasującej do reszty rzeczy tutaj.
- Już odzyskałaś świadomość?
- Co się stało…- wyszeptałam nadal niezbyt przytomnie.
- Sam się zastanawiam. Stałaś i ni z tego ni z owego zemdlałaś. To raczej niezbyt normalne. Ale mniejsza z tym. Po co tu przyszłaś?
- Po co tu przyszłam? – zapytałam samą siebie – Ach! No tak! Lider przysłał mnie po jakieś dokumenty, które miał mu pan przekazać jutro. Powiedział, że są mu potrzebne już dzisiaj.
- Poczekaj chwilę.
Podszedł do pięknie rzeźbionej szafy, otworzył ją i wyciągnął teczkę, o nietypowej, niebieskiej barwie.
- Tu są te dokumenty – zbliżył się i podał mi teczkę do ręki. Trzymałam je teraz w dłoni i patrzyłam na niego ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Jeszcze nie do końca doszłam do siebie.
- No idź już! – nakazał podniesionym głosem i wskazał mi drzwi.
Zrobiłam to czego wymagała ode mnie sytuacja, czyli wyszłam jak najszybciej i skierowałam się z powrotem do gabinetu Lidera. Uważając, aby nie zboczyć z drogi, tak jak wcześniej korzystałam ze swego ulubionego planu. „To wprost nieocenione jak taka błaha rzecz potrafi człowiekowi ułatwić życie”. Przybyłam na miejsce już w pełni odzyskując jasność umysłu. Zapukałam, weszłam do środka i podałam Liderowi oczekiwane przez niego dokumenty.
- Dziękuję. Dobrze się spisałaś – pochwalił mnie.
- Proszę bardzo – uśmiechnęłam się w duchu.
- Tabby, wszystko w porządku? – Lider zmrużył oczy.
- Tak.
- Na pewno?
- Tak. Wcześniej tylko trochę zemdlałam.
- Zemdlałaś? Z jakiego powodu? Czy to przez Kakuzu? – można by pomyśleć, że się o mnie martwi, gdyby nie jego spokojny ton głosu.
- Nie! Tylko zrobiło mi się duszno. Nic wielkiego, czasem tak mam – kłamała, starając się zakończyć to jak najszybciej.
- Rozumiem. Ale jeśli ktoś będzie próbował zrobić ci krzywdę, powiedz mi o tym.
- Dobrze.
- Z tego co zauważyłem wcześniej, chyba niezbyt dobrze wyglądają twoje relacje z Konan. Czy coś między wami zaszło? Widać było, że obie za sobą nie przepadacie.
- Nie, nic takiego – „oby już pozwolił mi wyjść”.
- Wiem, że coś ukrywasz. Powiedz mi – jego głos zmienił się w ten chłodny, którego tak nie znosiłam.
- To znaczy…kiedyś rozmawiałyśmy i powiedziała mi, że mnie nie lubi…
- Co jeszcze? – naciskał.
-… że mnie nie akceptuje i zabije mnie bez wahania, gdy tylko znajdzie jakiś pretekst. A na koniec dodała, abym nie wchodziła jej w drogę.
- To wszystko?
- Tak – widząc jego spojrzenie dodałam – naprawdę!
- Czyli groziła ci bez powodu?
- Tak mi się wydaje…ja nic nie zrobiłam…
- Chyba wiem co jest tego przyczyną. Porozmawiam z nią. Możesz odejść.
Wróciłam do swojego pokoju i rzuciłam się zmęczona na łóżko. Czułam się, jakbym przepracowała cały dzień, od rana do zachodu słońca, przenosząc na swych plecach tony kamieni. Teraz miałam wreszcie chwilę, aby odpocząć i przemyśleć pewne sprawy. Mogłam zastanowić się nad zachowaniem Tobiego, które było co najmniej dziwne. Taka dziecinna i sympatyczna osoba jakoś nie pasowała mi tutaj, chociaż przyznaję, polubiłam go. Rozmowa z nim była miłą odmianą. Przyszło mi jednak na myśl, że skoro przyjęli go do Akatsuki, to na pewno jest taki jak oni i musi coś ukrywać. Nie mogłam sobie tylko wyobrazić co. Może oprócz maski, którą nosił na twarzy posiadał również taką jak Deidara? Taką, dzięki której ukrywał przede mną swoją prawdziwą osobowość? To niestety całkiem prawdopodobne. Nie dawała mi spokoju jeszcze jedna rzecz. Chodziło o to, co stało się u Kakuzu. Dlaczego tak bardzo przestraszyłam się, kiedy przypomniałam sobie o tym śnie? Przecież to był tylko zwykły, nic nieznaczący koszmar. Liderowi powiedziałam, że zrobiło mi się duszno i to dlatego zemdlałam. Jednak wiedziałam, że to nieprawda. Dobrze, że przynajmniej nie drążył tego tematu.
Leniwie spojrzałam na zegarek. Dochodziła siedemnasta. Pomimo zmęczenia musiałam zebrać resztki sił i przygotować obiad. Nie miałam wiele czasu, a nie wymyśliłam nawet, co ugotuję.
- No cóż. Przygotujcie się na sukiyaki a’la Tabby – z nutą ironii w głosie wypowiedziałam te słowa sama do siebie.
sobota, 13 lipca 2013
07. Zgubione okruchy lustra.
Przeciągnęłam się, ziewnęłam i ospale, przecierając dłonią oczy, wstałam z łóżka. Chciałam sprawdzić, tak jak to zwykłam robić codziennie, która była godzina, ale zegarek gdzieś zniknął. Zignorowałam ten fakt i skierowałam swoje bose stopy wprost do łazienki. Po drodze zorientowałam się, że jestem naga. „Jak to…? Co to ma znaczyć…?” – pomyślałam, przekraczając już próg łazienki. Kiedy weszłam, moją uwagę od razu przykuły kawałki potłuczonego lustra, porozrzucane po całej powierzchni podłogi. Patrząc na nie mogłam zobaczyć swoje odbicie, które powoli stawało się coraz bardziej zamglone. W końcu, w kawałkach rozbitego szkła, nie dało się dostrzec nawet zarysu mej sylwetki. Poruszona dziwnym zjawiskiem, ostrożnie podeszłam do umywalki, chcąc zbadać miejsce, w którym jeszcze wieczorem znajdowało się zwierciadło. Na pustej ścianie z początku nic nie mogłam zobaczyć. Wszystko wydawało się być jak najbardziej w porządku. Do czasu. W pewnym momencie zaczęło się dziać coś niepokojącego. Na pustym murze niespodziewanie ukazywały się jakieś znaki. Jakby ktoś malował je niewidzialną ręką. Spływająca czarna maź już po chwili utworzyła pierwsze symbole. Dało się je zrozumieć, więc nie tracąc czasu, odczytywałam je, niczym długo oczekiwaną przepowiednię. Niebawem nieznajoma siła przestała malować kolejne litery. Posklejałam wcześniej rozszyfrowane fragmenty w całość.
” Lustro wspomnień zostało rozbite. Kto to zrobił Tabby? Czy zgubione fragmenty nic nie znaczą? Czy niekompletne zwierciadło nie jest bezużyteczne? Pamiętasz Tabby? Roztrzaskana tafla nie ukarze prawdy. Niepełne odbicie pokaże niepełną duszę. Kłamstwo stanie się prawdą. Prawda stanie się ciemnością. Ciemność będzie kłamstwem…Rozświetlona ciemność ukaże prawdziwe oblicze. Mrok…Światło… Kto potłukł lustro twych wspomnień? „
Przerażenie w końcu zaczęło dawać się we znaki. W moim mniemaniu, mogło zdarzyć się to wyłącznie za sprawą sił nadprzyrodzonych. A jak wiadomo nigdy nie wróżyło to niczego dobrego. Głośno przełknęłam ślinę i mimo tego, że moje ciało całe się trzęsło, wybiegłam z łazienki do pokoju. Zrobiłam to nad wyraz nieostrożnie, nie zważając na potłuczone kawałki, więc moje stopy krwawiły intensywnie. Stanęłam i poczułam ogromny ból. „Co powinnam zrobić?” pomyślałam. Nie mogłam zbyt długo zastanawiać się nad tym pytaniem. Na podłodze zaczęły pojawiać się kałuże, które same wypełniały się wodą. Wkrótce przeźroczysta ciecz zapełniała już całą powierzchnię i jej poziom stale wzrastał. Działo się to niezwykle szybko. Nie czekając, aż woda całkowicie zaleje pomieszczenie, pobiegłam do drzwi. Nie otworzyły się jednak nawet, kiedy zaczęłam szarpać za klamkę. Błyskawicznie przemknęłam do stolika i zabrałam klucz. Przekręciłam go w zamku. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, jednak drzwi nie otworzyły się mimo tego. Pokonałam chwilę zwątpienia, wiedziałam, że nie ma czasu na rozmyślanie o kapitulacji. Przedarłam się przez wodę, która sięgała już pasa, do łazienki. Paradoksalnie, pomimo otwartych na oścież drzwi, woda tam nie wpływała. Stając na suchej powierzchni, znów poczułam ból. Spojrzałam na stopy, okazało się, że stoję w kałuży własnej krwi. Zaczynało mi się robić słabo. Zmierzyłam wzrokiem potłuczone fragmenty i osunęłam się na kolana. Wszystkie kawałki, jak na komendę, zmieniały barwę na smolistą i rosły, póki nie przybrały kształtu kruków. Głośne krakanie wdzierało się do mojej głowy, sprawiając, że mimowolnie zasłoniłam uszy dłońmi. Zaczęłam krzyczeć, nie mogąc znieść tak okropnego hałasu. Wtedy stado ptaków uniosło się , machając swymi pierzastymi skrzydłami i ruszyło w moją stronę, niczym stado zgłodniałych wilków na ranną sarnę. Obsiadły mnie, wbijając pazury w nagie ciało. Ja jednak nie czułam już bólu, już nie cierpiałam. Już nic nie czułam…
Obudził mnie własny krzyk. Zerwałam się do pozycji siedzącej, cała zalana potem. Spod powiek, niczym dwa rwące strumienie, płynęły mi łzy. Minęło sporo czasu zanim zorientowałam się, że to był tylko zły sen. Koszmar. Nic więcej. Mimo tego nerwowo sprawdziłam czy jestem ubrana i czy nie mam żadnych ran na ciele. Nie znalazłam nic, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to wszystko było tylko wytworem mojej podświadomości. Nawet zegarek stał na swoim miejscu, a wskazówki rytmicznie wędrowały po jego tarczy. Nigdy nie miewałam koszmarów, więc był to mój pierwszy raz. Nie spodziewałam się, że kiedyś jakikolwiek mi się przyśni. Widocznie myliłam się. Szukając racjonalnego powodu, dla którego umysł przedstawiał mi takie chore rzeczy, doszłam do wniosku, że to wszystko z powodu stresu. W końcu będąc tutaj co rusz przydarzały mi się sytuacje, w których serce podchodziło mi do gardła.
Nim jednak weszłam do łazienki, dwa razy upewniłam się, że drzwi wychodzące na korytarz są otwarte. Nie zamykałam ich już nawet na klucz, wolałam nie ryzykować. Po wykonaniu porannej toalety, przypomniałam sobie, że miałam dziś pójść na wspólne śniadanie. Ta myśl nie uśmiechała mi się. Nie chciałam przebywać w pobliżu tych ludzi, a w szczególności Konan. I nawet jeśli Lider i Sasori no Danna nie byli tacy źli, przynajmniej na razie, nie wiedziałam jak mogą się zachowywać, jeśli potrwa to dłużej.
Weszłam do pokoju, próbując ściągnąć trochę na dół moją przykrótką już bluzkę. Odruchowo spojrzałam na zegarek, jednak nie zdążyłam zobaczyć, która była godzina. Moją uwagę przykuły dwa spore pudełka, leżące przed łóżkiem. Dziwne, że wcześniej ich nie zauważyłam.
Znajdował się na nich krótki liścik:
„Tabby, to są ubrania o które prosiłaś oraz kilka rzeczy, które, jak sądzę, przydadzą Ci się. Korzystaj z nich jak należy. Lider”
- Nareszcie! – wyrwało mi się.
Ogromnie cieszyłam się, że będę mogła przebrać się w coś innego. Miałam mało czasu, bo pora śniadania zbliżała się nieubłaganie. Jednak ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem. Szybko otworzyłam pierwszy karton. Mieściła się w nim zadziwiająca ilość ubrań. Wysypałam całą zawartość na łóżko. Kątem oka zerknęłam na tarczę zegara.
- Nieee…- westchnęłam. Zostało mi tylko 10 minut do wyznaczonej godziny.
Chwilę się wahałam lecz w końcu postanowiłam odłożyć na później przeglądanie reszty rzeczy. Na moje stare ubranie założyłam płaszcz organizacji i energicznym krokiem ruszyłam do kuchni. Całe szczęście pamiętałam drogę i trafiłam tam w mgnieniu oka. Oprócz mnie i Sashimiego, to jest Kisame, który plątał się pomiędzy kuchennymi szafkami, w pomieszczeniu nie było nikogo. Najwyraźniej dziś wypadała jego kolej na przygotowywanie jedzenia.
- Ohayo! – rzuciłam niepewnie. Kisame odwrócił się do mnie, zapewne sprawdzając, kto przyszedł.
- Ohayo Tabby! – odpowiedział całkiem normalnie, co nieco mnie zdziwiło – usiądź.
Nie bardzo wiedziałam, które miejsce powinnam zająć. Po chwili namysłu, usiadłam tam, gdzie wtedy, gdy przyszłam tu wraz z Liderem. Stół tak jak wcześniej był już nakryty. Spostrzegłam zegar na ścianie. Za dwie minuty miała nadejść godzina śniadania, a oprócz mnie, nikt nie przyszedł. Później mój wzrok spoczął na kartce papieru przyczepionej do ściany. Była to lista osób, które w tym tygodniu miały przyrządzać jedzenie dla wszystkich. Ku mojemu przerażeniu, wyglądało na to, że moja kolej wypada za dwa dni. Ta cudowna nowina ucieszyła mnie co nie miara.
Kiedy tak o tym myślałam, do kuchni nagle zaczęli schodzić się wszyscy członkowie. Widocznie myliłam się, jeśli sądziłam, że się spóźnią. Starałam się siedzieć spokojnie i czekać. Próbowałam też zbytnio się im nie przyglądać, ale nie udało mi się to i co chwilę ukradkiem zerkałam na każdego. Zajmowali miejsca zupełnie inaczej niż ostatnio. Miałam nadzieję, że nie usiadłam na krześle któregoś z nich. W końcu nie miałam w planach denerwowania ich i sprowadzenia na siebie niechybnej śmierci.
W końcu, kiedy wskazówki pokazały wyczekiwaną godzinę ósmą, Kisame położył na stole przygotowane jedzenie. Śniadanie się rozpoczęło. Niepewnie nałożyłam na swój talerz trochę ryżu oraz warzyw i zaczęłam jeść. Miałam nieodparte wrażenie, że wszyscy mi się przyglądają.
Zorientowałam się, że na śniadanie nie zawitał Lider, Konan, białowłosy mężczyzna o imieniu Hidan oraz Kakuzu.
Przy stole oprócz osób, z którymi dane mi było poznać się wcześniej, znajdowały się jeszcze osoby, których nie znałam. Przede wszystkim zaintrygował mnie chłopak siedzący krzesło dalej ode mnie. Był młody, miał długie, czarne włosy związane w kitkę i, co musiałam podkreślić, naprawdę przystojny. Tylko jego oczy wydawały się takie…puste. W dodatku jego twarz nie wyrażała dosłownie żadnych emocji. Idealnie pasowała do określenia „kamienna”. Posiadał oblicze mordercy doskonałego. Prawdopodobnie dzięki temu nikt nie mógł przewidzieć jak zareaguje bądź o czym myśli. Musiało to być jego ogromnym atutem, jednak dla mnie było to odrobinę przerażające. W końcu skąd mogłam wiedzieć, czy aby go przypadkiem nie zdenerwowałam lub nie zdenerwuję w przyszłości?
Kolejny nieznajomy znajdował się przy drugim końcu stołu i…nie jadł. Siedział, najwyraźniej niczym się nie przejmując i podobnie jak ja, obserwował innych. Tak przynajmniej mi się wydawało. Nie mogłam być tego pewna w stu procentach, tak samo jak nie mogłam być pewna co do jego płci. Przyjęłam jednak, że jest mężczyzną. Moje wątpliwości spowodowane były jego dosyć tajemniczym wyglądem. Choć z pozoru nic nie wskazywało na to, że coś różni go od normalnego człowieka, nie można było być o tym w pełni przekonanym. Otóż, jego twarz zakrywała pomarańczowa, owalna maska, posiadająca jedynie otwór na prawe oko. Poza tym, miał ciemne, krótkie włosy i nie wyróżniał się niczym więcej.
Ciekawiło mnie, kim oni są. Przez tą aurę tajemniczości, spoczywającą przede wszystkim na drugim mężczyźnie, zastanawiałam się, jak się nazywają i jacy mogą być. Przez chwilę nawet zapomniałam o tym, że są mordercami. Zapomniałam również o tym, gdzie jestem i co tu robię. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie jednak dźwięk pałeczek upadających na podłogę. Początkowo aż podskoczyłam, jednak opanowałam się i szybko podniosłam pechowe patyki. Wtedy to zorientowałam się, że oczy wszystkich zwrócone są ku mnie.
Jak na zawołanie zrobiłam się cała czerwona. Nikt nic nie powiedział, ale nadal wszyscy przyglądali mi się badawczo. Zdawało mi się, że nawet złowrogo. Z niewiadomych przyczyn poczułam się zagrożona. Nie byłam pewna co tak właściwie zrobiłam i o czym wtedy pomyślałam, ale prawdopodobnie spanikowałam. Nie wiedząc kiedy, znalazłam się z dala od kuchni. Niestety, nie byłam pewna, gdzie się znajduję. Czułam się kompletnie zdezorientowana. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie jestem i dokąd muszę pójść, aby wrócić do swojego pokoju. Zaczęłam więc iść przed siebie z nadzieją, że uda mi się dostać w jakieś znajome miejsce lub choć spotkać kogoś, kto mógłby mi pokazać drogę…oczywiście ze wskazaniem na Lidera bądź mojego nauczyciela. Oni byli osobami, do których się już trochę przyzwyczaiłam…
Czas płynął, nie szybko, nie powoli, po prostu płynął. Mijałam coraz to nowe korytarze, które były dla mnie zupełnie obce. Uparcie przemierzałam ten labirynt, usiłując znaleźć jakieś znajome miejcse, lecz daremnie. Miałam stuprocentową pewność, że nigdy tu nie byłam. Starałam się iść korytarzami, które były choć trochę oświetlone, lub takie, w których powietrze wydawało się mniej wilgotne. Błądziłam tak bez końca, aż poczułam zmęczenie, które osaczyło mnie ze wszystkich stron i sprawiło, że mu się poddałam. Wcześniej myślałam jeszcze o tym, aby spróbować zapukać do któregoś z pokoi, niestety od jakiegoś czasu znajdowałam się przejściu, gdzie były same kraty. Kompletnie zrezygnowana, usiadłam, na podłodze i oparłam się plecami o ścianę. Poddałam się. Już nic mnie nie obchodziło. Postanowiłam zostać tu, gdzie jestem i czekać. Pomyślałam, że może kiedyś ktoś mnie znajdzie. Mnie, a nie moje rozsypujące się kości.
Musiałam zasnąć, bo poczułam, że ktoś potrząsa mną i próbuje obudzić. Nie wiedziałam co się dzieje, byłam lekko zdezorientowana. Bez pośpiechu uniosłam powieki. To co ujrzałam, sprawiło, że otworzyłam je bardzo szeroko. Powoli zaczynały do mnie docierać również słowa, które, jak się okazało kierowała do mnie owa osoba.
- Wreszcie! Nie mam czasu siedzieć tu z tobą i tracić czas na budzeniu cię!
Blond włosy chłopak z długą, zasłaniającą lewe oko grzywką, wyraźnie podirytowany próbował mnie obudzić. Udało mu się to, ale byłam zbyt zaskoczona, aby zareagować. W końcu chyba stracił cierpliwość.
- Nie, to nie! Zostań tu i umrzyj z głodu…albo jak wolisz nakarm sobą nasze śliczne zwierzaczki – powiedział z ironią.
- Zwierzaczki? – dotarło do mnie, że dzięki niemu mogę stąd wyjść i nareszcie zaczęłam trzeźwo myśleć.
Chłopak spojrzał na mnie z satysfakcją. Chyba nie miał zamiaru jeszcze odejść.
- Tak! Nie wiesz, że mamy tu bardzo ciekawe okazy?
- Okazy? Jakie na przykład? – spytałam zaciekawiona.
- Guary, dzikie darkany, jadowite żółwie…nie wspominając już o mutantach i innych bestiach. Nie chciałabyś być chyba obiadem dla jakiejś zmutowanej gigantycznej biedronki? – zaśmiał się, choć nie byłam pewna czy to był żart.
- Raczej nie.
- No to chodźmy już stąd – zaproponował już spokojnie.
Podał mi rękę i pomógł wstać. Nie wyglądało na to, że ma wobec mnie złe zamiary. Choć wiedziałam, że dla tych ludzi przybieranie najróżniejszych masek było chlebem powszednim. Ta myśl nasunęła mi się, kiedy przypomniałam sobie czarnowłosego chłopaka z kamienną twarzą. Blondyn mógł przecież ukrywać swoje prawdziwe intencje. Mimo wszystko postanowiłam na chwilę dać spokój swojej „mani” i choć trochę zaufać tej osobie. Może pomógł mi w tym fakt, że przebywając z nim, o dziwo, nie czułam się zagrożona.
Kiedy zaczął iść, szybko ruszyłam za nim. Chciałam coś powiedzieć, jednak on mnie uprzedził.
- Tak w ogóle jestem Deidara. Jeszcze nie mieliśmy okazji porozmawiać. Ty masz na imię Tabby, tak?
- Tak.
- To miło mi poznać. Dlaczego tak wybiegłaś z kuchni?
- Bo…yy…- nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. To było stanowczo zbyt bezpośrednie. Wymyśliłam coś na poczekaniu – przypomniałam sobie…yyy…że Lider kazał mi do siebie przyjść już…eee…dużo wcześniej…i nie chciałam….żeby się wściekł – zmyślałam jak najęta, ale lepszy pomysł nie wpadł mi do głowy. Nie chciałam przecież mówić prawdy.
- Ahaa. Dlatego wyglądałaś na taką wystraszoną – chyba uwierzył – Rozumiem cię. Lider, kiedy się zdenerwuje, potrafi być przerażający. Pamiętam, jak kiedyś na misji narobiłem trochę hałasu, no, wiesz co mam na myśli. A mieliśmy wykonać ją po cichu. Jak zdawaliśmy mu później raport, to ledwo uszedłem z życiem.
- Współczuję. To chyba nie było zbyt miłe.
- Nieważne. I tak wiem, że on nigdy nie zrozumie mnie i mojej sztuki. A tak właściwie co robiłaś, w naszym pięknym więzieniu?
- Szłam sobie i zabłądziłam – tym razem nie minęłam się aż tak bardzo z prawdą.
- No tak. W tej organizacji okropnie łatwo się zgubić. Zwłaszcza na początku. Sam długo nie mogłem się odnaleźć. Czasami, kiedy się zgubiłem, mijał tydzień, nim odnalazłem drogę. Te korytarze są jak labirynt. Możesz nimi błądzić latami i zostać w nich już na wieki, jeśli nie masz dużo szczęścia. Jak widać mnie ono sprzyjało, bo pewnie do teraz leżałbym gdzieś, zapomniany przez wszystkich. No chyba, że tak jak mówiłem, nasze stworzonka by się mną zajęły. Tobie też chyba fortuna sprzyja. Gdybym nie przechodził tamtędy przypadkiem, kto wie co by się z tobą stało.
- Tak. Jestem panu naprawdę wdzięczna.
- Nie ma sprawy. I nie mów do mnie „pan”. Przecież mówiłem, mam na imię Deidara.
- Dobrze, będę już pamiętać.
- No! Tak lepiej. Słyszałem, że Sasori no Danna jest twoim nauczycielem. To prawda?
- Tak, uczy mnie wszystkiego o roślinach i truciznach.
- W tym drugim akurat jest specjalistą. Masz szczęście, mimo tego, że nie należy do zbyt miłych osób, to naprawdę zna się na rzeczy jak nikt inny.
- Zauważyłam. Może mówić godzinami o właściwościach Conium maculatum i Cicuta virosa.
- Nie wątpię. No, jesteśmy na miejscu. To chyba twój pokój?
Byłam tak zajęta rozmową, że nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy na miejsce. Mało tego, nawet nie wiem, jak ten czas tak szybko zleciał. Przecież to chyba kawał drogi, a wydawało mi się, jakby to była chwila. Mimo wszystko cieszyłam się, że wreszcie byłam u siebie, nie w jakimś więzieniu w pobliżu tych wszystkich ciekawych „zwierzątek”.
- Tak, jeszcze raz bardzo dziękuję.
- Drobiazg. Do zobaczenia!
Weszłam do środka i odruchowo zamknęłam drzwi na klucz. Nie zdążyłam jeszcze nawet dotrzeć do łazienki, a zza drzwi dobiegły mnie głosy. Rozpoznałam je, choć może lepiejby było, gdybym w ogóle tego nie słyszała.
- Deidara! Widzę, że nie tracisz czasu! To taki milutki potrafisz być? To do ciebie niepodobne! A mówiłeś, że jakbyś ją spotkał to najchętniej ukręciłbyś jej łeb!
- Zamknij się Hidan! Nic mnie ta głupia suka nie obchodzi! Ale wiesz co mówił Lider!
- Hahaha! No tak! Niestety wszyscy musimy się słuchać naszego „boga”. Ale że ty tak sumiennie wypełnieasz jego polecenia? Nie wierzę. Może to dlatego, że szef nieźle ci ostatnio…- reszty już nie słyszałam, bo oboje się oddalili.
Z otwartymi szeroko oczami oraz ustami stałam tak przez moment, nie wierząc w to, co usłyszałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że Deidara tylko robił wrażenie miłego. Musiałam przyznać, że jego maska była świetna, bo nie dość, że dałam się całkowicie nabrać, to jeszcze zaczęłam mu ufać. To było takie nieprawdopodobne. Jak on mógł tak doskonale udawać kogoś innego. Wprost niewiarygodne, z jaką łatwością przyszło mu kłamać. Nawet jeśli mnie nie lubił, nie dał tego po sobie poznać aż do końca. Gdybym nie usłyszała jego rozmowy z Hidanem, pewnie zaczęłabym myśleć o nim jako o kimś sympatycznym i godnym zaufania. Polubiłabym takiego kłamcę! Na dodatek szalenie niebezpiecznego. Jak dobrze, że teraz już znam prawdę. Będę wiedziała, aby się od niego trzymać z daleka. Choć mimo wszystko i tak byłam mu wdzięczna, że mnie stamtąd wyprowadził.
Wcześniej pewnie załamałabym się z tego powodu, teraz tak się nie stało. Czułam się rozczarowana lecz pokonałam falę rozpaczy i nie myślałam już więcej o Deidarze i jego kłamstwie. Może to był zbyt wielki szok, a może po prostu zaczynałam się do tego przyzwyczajać? Od dwulicowości i przebiegłości na pewno się tu nie uchronię. Mogę jedynie być na nie przygotowana w każdej sytuacji, tak, aby móc w porę przejrzeć na oczy.
Według wskazówek zegara, miałam jeszcze około trzech godzin do dzisiejszej lekcji. Sasori no Danna zlitował się i dziś miałam rozpocząć naukę dopiero o siedemnastej. Wzięłam więc prysznic i zaczęłam przeglądać wszystkie rzeczy, które dostałam. Było ich tyle, że zdążyłam zapomnieć o dziwnych koszmarach, zmęczeniu i wszystkich problemach. Przymierzałam ubrania przeglądając się w lustrze przyniesionym z łazienki. Później chowałam i ustawiałam wszystkie inne rzeczy, na przykład szczotki do włosów, szczoteczki do zębów, ręczniki, notesy, ołówki, chusteczki.
Nie chcąc się spóźnić, kiedy do lekcji zostało już tylko 20 minut, zabrałam książki i w doskonałym humorze, ruszyłam do pokoju mojego nauczyciela.
” Lustro wspomnień zostało rozbite. Kto to zrobił Tabby? Czy zgubione fragmenty nic nie znaczą? Czy niekompletne zwierciadło nie jest bezużyteczne? Pamiętasz Tabby? Roztrzaskana tafla nie ukarze prawdy. Niepełne odbicie pokaże niepełną duszę. Kłamstwo stanie się prawdą. Prawda stanie się ciemnością. Ciemność będzie kłamstwem…Rozświetlona ciemność ukaże prawdziwe oblicze. Mrok…Światło… Kto potłukł lustro twych wspomnień? „
Przerażenie w końcu zaczęło dawać się we znaki. W moim mniemaniu, mogło zdarzyć się to wyłącznie za sprawą sił nadprzyrodzonych. A jak wiadomo nigdy nie wróżyło to niczego dobrego. Głośno przełknęłam ślinę i mimo tego, że moje ciało całe się trzęsło, wybiegłam z łazienki do pokoju. Zrobiłam to nad wyraz nieostrożnie, nie zważając na potłuczone kawałki, więc moje stopy krwawiły intensywnie. Stanęłam i poczułam ogromny ból. „Co powinnam zrobić?” pomyślałam. Nie mogłam zbyt długo zastanawiać się nad tym pytaniem. Na podłodze zaczęły pojawiać się kałuże, które same wypełniały się wodą. Wkrótce przeźroczysta ciecz zapełniała już całą powierzchnię i jej poziom stale wzrastał. Działo się to niezwykle szybko. Nie czekając, aż woda całkowicie zaleje pomieszczenie, pobiegłam do drzwi. Nie otworzyły się jednak nawet, kiedy zaczęłam szarpać za klamkę. Błyskawicznie przemknęłam do stolika i zabrałam klucz. Przekręciłam go w zamku. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, jednak drzwi nie otworzyły się mimo tego. Pokonałam chwilę zwątpienia, wiedziałam, że nie ma czasu na rozmyślanie o kapitulacji. Przedarłam się przez wodę, która sięgała już pasa, do łazienki. Paradoksalnie, pomimo otwartych na oścież drzwi, woda tam nie wpływała. Stając na suchej powierzchni, znów poczułam ból. Spojrzałam na stopy, okazało się, że stoję w kałuży własnej krwi. Zaczynało mi się robić słabo. Zmierzyłam wzrokiem potłuczone fragmenty i osunęłam się na kolana. Wszystkie kawałki, jak na komendę, zmieniały barwę na smolistą i rosły, póki nie przybrały kształtu kruków. Głośne krakanie wdzierało się do mojej głowy, sprawiając, że mimowolnie zasłoniłam uszy dłońmi. Zaczęłam krzyczeć, nie mogąc znieść tak okropnego hałasu. Wtedy stado ptaków uniosło się , machając swymi pierzastymi skrzydłami i ruszyło w moją stronę, niczym stado zgłodniałych wilków na ranną sarnę. Obsiadły mnie, wbijając pazury w nagie ciało. Ja jednak nie czułam już bólu, już nie cierpiałam. Już nic nie czułam…
Obudził mnie własny krzyk. Zerwałam się do pozycji siedzącej, cała zalana potem. Spod powiek, niczym dwa rwące strumienie, płynęły mi łzy. Minęło sporo czasu zanim zorientowałam się, że to był tylko zły sen. Koszmar. Nic więcej. Mimo tego nerwowo sprawdziłam czy jestem ubrana i czy nie mam żadnych ran na ciele. Nie znalazłam nic, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to wszystko było tylko wytworem mojej podświadomości. Nawet zegarek stał na swoim miejscu, a wskazówki rytmicznie wędrowały po jego tarczy. Nigdy nie miewałam koszmarów, więc był to mój pierwszy raz. Nie spodziewałam się, że kiedyś jakikolwiek mi się przyśni. Widocznie myliłam się. Szukając racjonalnego powodu, dla którego umysł przedstawiał mi takie chore rzeczy, doszłam do wniosku, że to wszystko z powodu stresu. W końcu będąc tutaj co rusz przydarzały mi się sytuacje, w których serce podchodziło mi do gardła.
Nim jednak weszłam do łazienki, dwa razy upewniłam się, że drzwi wychodzące na korytarz są otwarte. Nie zamykałam ich już nawet na klucz, wolałam nie ryzykować. Po wykonaniu porannej toalety, przypomniałam sobie, że miałam dziś pójść na wspólne śniadanie. Ta myśl nie uśmiechała mi się. Nie chciałam przebywać w pobliżu tych ludzi, a w szczególności Konan. I nawet jeśli Lider i Sasori no Danna nie byli tacy źli, przynajmniej na razie, nie wiedziałam jak mogą się zachowywać, jeśli potrwa to dłużej.
Weszłam do pokoju, próbując ściągnąć trochę na dół moją przykrótką już bluzkę. Odruchowo spojrzałam na zegarek, jednak nie zdążyłam zobaczyć, która była godzina. Moją uwagę przykuły dwa spore pudełka, leżące przed łóżkiem. Dziwne, że wcześniej ich nie zauważyłam.
Znajdował się na nich krótki liścik:
„Tabby, to są ubrania o które prosiłaś oraz kilka rzeczy, które, jak sądzę, przydadzą Ci się. Korzystaj z nich jak należy. Lider”
- Nareszcie! – wyrwało mi się.
Ogromnie cieszyłam się, że będę mogła przebrać się w coś innego. Miałam mało czasu, bo pora śniadania zbliżała się nieubłaganie. Jednak ciekawość zwyciężyła nad rozsądkiem. Szybko otworzyłam pierwszy karton. Mieściła się w nim zadziwiająca ilość ubrań. Wysypałam całą zawartość na łóżko. Kątem oka zerknęłam na tarczę zegara.
- Nieee…- westchnęłam. Zostało mi tylko 10 minut do wyznaczonej godziny.
Chwilę się wahałam lecz w końcu postanowiłam odłożyć na później przeglądanie reszty rzeczy. Na moje stare ubranie założyłam płaszcz organizacji i energicznym krokiem ruszyłam do kuchni. Całe szczęście pamiętałam drogę i trafiłam tam w mgnieniu oka. Oprócz mnie i Sashimiego, to jest Kisame, który plątał się pomiędzy kuchennymi szafkami, w pomieszczeniu nie było nikogo. Najwyraźniej dziś wypadała jego kolej na przygotowywanie jedzenia.
- Ohayo! – rzuciłam niepewnie. Kisame odwrócił się do mnie, zapewne sprawdzając, kto przyszedł.
- Ohayo Tabby! – odpowiedział całkiem normalnie, co nieco mnie zdziwiło – usiądź.
Nie bardzo wiedziałam, które miejsce powinnam zająć. Po chwili namysłu, usiadłam tam, gdzie wtedy, gdy przyszłam tu wraz z Liderem. Stół tak jak wcześniej był już nakryty. Spostrzegłam zegar na ścianie. Za dwie minuty miała nadejść godzina śniadania, a oprócz mnie, nikt nie przyszedł. Później mój wzrok spoczął na kartce papieru przyczepionej do ściany. Była to lista osób, które w tym tygodniu miały przyrządzać jedzenie dla wszystkich. Ku mojemu przerażeniu, wyglądało na to, że moja kolej wypada za dwa dni. Ta cudowna nowina ucieszyła mnie co nie miara.
Kiedy tak o tym myślałam, do kuchni nagle zaczęli schodzić się wszyscy członkowie. Widocznie myliłam się, jeśli sądziłam, że się spóźnią. Starałam się siedzieć spokojnie i czekać. Próbowałam też zbytnio się im nie przyglądać, ale nie udało mi się to i co chwilę ukradkiem zerkałam na każdego. Zajmowali miejsca zupełnie inaczej niż ostatnio. Miałam nadzieję, że nie usiadłam na krześle któregoś z nich. W końcu nie miałam w planach denerwowania ich i sprowadzenia na siebie niechybnej śmierci.
W końcu, kiedy wskazówki pokazały wyczekiwaną godzinę ósmą, Kisame położył na stole przygotowane jedzenie. Śniadanie się rozpoczęło. Niepewnie nałożyłam na swój talerz trochę ryżu oraz warzyw i zaczęłam jeść. Miałam nieodparte wrażenie, że wszyscy mi się przyglądają.
Zorientowałam się, że na śniadanie nie zawitał Lider, Konan, białowłosy mężczyzna o imieniu Hidan oraz Kakuzu.
Przy stole oprócz osób, z którymi dane mi było poznać się wcześniej, znajdowały się jeszcze osoby, których nie znałam. Przede wszystkim zaintrygował mnie chłopak siedzący krzesło dalej ode mnie. Był młody, miał długie, czarne włosy związane w kitkę i, co musiałam podkreślić, naprawdę przystojny. Tylko jego oczy wydawały się takie…puste. W dodatku jego twarz nie wyrażała dosłownie żadnych emocji. Idealnie pasowała do określenia „kamienna”. Posiadał oblicze mordercy doskonałego. Prawdopodobnie dzięki temu nikt nie mógł przewidzieć jak zareaguje bądź o czym myśli. Musiało to być jego ogromnym atutem, jednak dla mnie było to odrobinę przerażające. W końcu skąd mogłam wiedzieć, czy aby go przypadkiem nie zdenerwowałam lub nie zdenerwuję w przyszłości?
Kolejny nieznajomy znajdował się przy drugim końcu stołu i…nie jadł. Siedział, najwyraźniej niczym się nie przejmując i podobnie jak ja, obserwował innych. Tak przynajmniej mi się wydawało. Nie mogłam być tego pewna w stu procentach, tak samo jak nie mogłam być pewna co do jego płci. Przyjęłam jednak, że jest mężczyzną. Moje wątpliwości spowodowane były jego dosyć tajemniczym wyglądem. Choć z pozoru nic nie wskazywało na to, że coś różni go od normalnego człowieka, nie można było być o tym w pełni przekonanym. Otóż, jego twarz zakrywała pomarańczowa, owalna maska, posiadająca jedynie otwór na prawe oko. Poza tym, miał ciemne, krótkie włosy i nie wyróżniał się niczym więcej.
Ciekawiło mnie, kim oni są. Przez tą aurę tajemniczości, spoczywającą przede wszystkim na drugim mężczyźnie, zastanawiałam się, jak się nazywają i jacy mogą być. Przez chwilę nawet zapomniałam o tym, że są mordercami. Zapomniałam również o tym, gdzie jestem i co tu robię. Z tego błogiego stanu wyrwał mnie jednak dźwięk pałeczek upadających na podłogę. Początkowo aż podskoczyłam, jednak opanowałam się i szybko podniosłam pechowe patyki. Wtedy to zorientowałam się, że oczy wszystkich zwrócone są ku mnie.
Jak na zawołanie zrobiłam się cała czerwona. Nikt nic nie powiedział, ale nadal wszyscy przyglądali mi się badawczo. Zdawało mi się, że nawet złowrogo. Z niewiadomych przyczyn poczułam się zagrożona. Nie byłam pewna co tak właściwie zrobiłam i o czym wtedy pomyślałam, ale prawdopodobnie spanikowałam. Nie wiedząc kiedy, znalazłam się z dala od kuchni. Niestety, nie byłam pewna, gdzie się znajduję. Czułam się kompletnie zdezorientowana. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie jestem i dokąd muszę pójść, aby wrócić do swojego pokoju. Zaczęłam więc iść przed siebie z nadzieją, że uda mi się dostać w jakieś znajome miejsce lub choć spotkać kogoś, kto mógłby mi pokazać drogę…oczywiście ze wskazaniem na Lidera bądź mojego nauczyciela. Oni byli osobami, do których się już trochę przyzwyczaiłam…
Czas płynął, nie szybko, nie powoli, po prostu płynął. Mijałam coraz to nowe korytarze, które były dla mnie zupełnie obce. Uparcie przemierzałam ten labirynt, usiłując znaleźć jakieś znajome miejcse, lecz daremnie. Miałam stuprocentową pewność, że nigdy tu nie byłam. Starałam się iść korytarzami, które były choć trochę oświetlone, lub takie, w których powietrze wydawało się mniej wilgotne. Błądziłam tak bez końca, aż poczułam zmęczenie, które osaczyło mnie ze wszystkich stron i sprawiło, że mu się poddałam. Wcześniej myślałam jeszcze o tym, aby spróbować zapukać do któregoś z pokoi, niestety od jakiegoś czasu znajdowałam się przejściu, gdzie były same kraty. Kompletnie zrezygnowana, usiadłam, na podłodze i oparłam się plecami o ścianę. Poddałam się. Już nic mnie nie obchodziło. Postanowiłam zostać tu, gdzie jestem i czekać. Pomyślałam, że może kiedyś ktoś mnie znajdzie. Mnie, a nie moje rozsypujące się kości.
Musiałam zasnąć, bo poczułam, że ktoś potrząsa mną i próbuje obudzić. Nie wiedziałam co się dzieje, byłam lekko zdezorientowana. Bez pośpiechu uniosłam powieki. To co ujrzałam, sprawiło, że otworzyłam je bardzo szeroko. Powoli zaczynały do mnie docierać również słowa, które, jak się okazało kierowała do mnie owa osoba.
- Wreszcie! Nie mam czasu siedzieć tu z tobą i tracić czas na budzeniu cię!
Blond włosy chłopak z długą, zasłaniającą lewe oko grzywką, wyraźnie podirytowany próbował mnie obudzić. Udało mu się to, ale byłam zbyt zaskoczona, aby zareagować. W końcu chyba stracił cierpliwość.
- Nie, to nie! Zostań tu i umrzyj z głodu…albo jak wolisz nakarm sobą nasze śliczne zwierzaczki – powiedział z ironią.
- Zwierzaczki? – dotarło do mnie, że dzięki niemu mogę stąd wyjść i nareszcie zaczęłam trzeźwo myśleć.
Chłopak spojrzał na mnie z satysfakcją. Chyba nie miał zamiaru jeszcze odejść.
- Tak! Nie wiesz, że mamy tu bardzo ciekawe okazy?
- Okazy? Jakie na przykład? – spytałam zaciekawiona.
- Guary, dzikie darkany, jadowite żółwie…nie wspominając już o mutantach i innych bestiach. Nie chciałabyś być chyba obiadem dla jakiejś zmutowanej gigantycznej biedronki? – zaśmiał się, choć nie byłam pewna czy to był żart.
- Raczej nie.
- No to chodźmy już stąd – zaproponował już spokojnie.
Podał mi rękę i pomógł wstać. Nie wyglądało na to, że ma wobec mnie złe zamiary. Choć wiedziałam, że dla tych ludzi przybieranie najróżniejszych masek było chlebem powszednim. Ta myśl nasunęła mi się, kiedy przypomniałam sobie czarnowłosego chłopaka z kamienną twarzą. Blondyn mógł przecież ukrywać swoje prawdziwe intencje. Mimo wszystko postanowiłam na chwilę dać spokój swojej „mani” i choć trochę zaufać tej osobie. Może pomógł mi w tym fakt, że przebywając z nim, o dziwo, nie czułam się zagrożona.
Kiedy zaczął iść, szybko ruszyłam za nim. Chciałam coś powiedzieć, jednak on mnie uprzedził.
- Tak w ogóle jestem Deidara. Jeszcze nie mieliśmy okazji porozmawiać. Ty masz na imię Tabby, tak?
- Tak.
- To miło mi poznać. Dlaczego tak wybiegłaś z kuchni?
- Bo…yy…- nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. To było stanowczo zbyt bezpośrednie. Wymyśliłam coś na poczekaniu – przypomniałam sobie…yyy…że Lider kazał mi do siebie przyjść już…eee…dużo wcześniej…i nie chciałam….żeby się wściekł – zmyślałam jak najęta, ale lepszy pomysł nie wpadł mi do głowy. Nie chciałam przecież mówić prawdy.
- Ahaa. Dlatego wyglądałaś na taką wystraszoną – chyba uwierzył – Rozumiem cię. Lider, kiedy się zdenerwuje, potrafi być przerażający. Pamiętam, jak kiedyś na misji narobiłem trochę hałasu, no, wiesz co mam na myśli. A mieliśmy wykonać ją po cichu. Jak zdawaliśmy mu później raport, to ledwo uszedłem z życiem.
- Współczuję. To chyba nie było zbyt miłe.
- Nieważne. I tak wiem, że on nigdy nie zrozumie mnie i mojej sztuki. A tak właściwie co robiłaś, w naszym pięknym więzieniu?
- Szłam sobie i zabłądziłam – tym razem nie minęłam się aż tak bardzo z prawdą.
- No tak. W tej organizacji okropnie łatwo się zgubić. Zwłaszcza na początku. Sam długo nie mogłem się odnaleźć. Czasami, kiedy się zgubiłem, mijał tydzień, nim odnalazłem drogę. Te korytarze są jak labirynt. Możesz nimi błądzić latami i zostać w nich już na wieki, jeśli nie masz dużo szczęścia. Jak widać mnie ono sprzyjało, bo pewnie do teraz leżałbym gdzieś, zapomniany przez wszystkich. No chyba, że tak jak mówiłem, nasze stworzonka by się mną zajęły. Tobie też chyba fortuna sprzyja. Gdybym nie przechodził tamtędy przypadkiem, kto wie co by się z tobą stało.
- Tak. Jestem panu naprawdę wdzięczna.
- Nie ma sprawy. I nie mów do mnie „pan”. Przecież mówiłem, mam na imię Deidara.
- Dobrze, będę już pamiętać.
- No! Tak lepiej. Słyszałem, że Sasori no Danna jest twoim nauczycielem. To prawda?
- Tak, uczy mnie wszystkiego o roślinach i truciznach.
- W tym drugim akurat jest specjalistą. Masz szczęście, mimo tego, że nie należy do zbyt miłych osób, to naprawdę zna się na rzeczy jak nikt inny.
- Zauważyłam. Może mówić godzinami o właściwościach Conium maculatum i Cicuta virosa.
- Nie wątpię. No, jesteśmy na miejscu. To chyba twój pokój?
Byłam tak zajęta rozmową, że nawet nie zauważyłam, kiedy doszliśmy na miejsce. Mało tego, nawet nie wiem, jak ten czas tak szybko zleciał. Przecież to chyba kawał drogi, a wydawało mi się, jakby to była chwila. Mimo wszystko cieszyłam się, że wreszcie byłam u siebie, nie w jakimś więzieniu w pobliżu tych wszystkich ciekawych „zwierzątek”.
- Tak, jeszcze raz bardzo dziękuję.
- Drobiazg. Do zobaczenia!
Weszłam do środka i odruchowo zamknęłam drzwi na klucz. Nie zdążyłam jeszcze nawet dotrzeć do łazienki, a zza drzwi dobiegły mnie głosy. Rozpoznałam je, choć może lepiejby było, gdybym w ogóle tego nie słyszała.
- Deidara! Widzę, że nie tracisz czasu! To taki milutki potrafisz być? To do ciebie niepodobne! A mówiłeś, że jakbyś ją spotkał to najchętniej ukręciłbyś jej łeb!
- Zamknij się Hidan! Nic mnie ta głupia suka nie obchodzi! Ale wiesz co mówił Lider!
- Hahaha! No tak! Niestety wszyscy musimy się słuchać naszego „boga”. Ale że ty tak sumiennie wypełnieasz jego polecenia? Nie wierzę. Może to dlatego, że szef nieźle ci ostatnio…- reszty już nie słyszałam, bo oboje się oddalili.
Z otwartymi szeroko oczami oraz ustami stałam tak przez moment, nie wierząc w to, co usłyszałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że Deidara tylko robił wrażenie miłego. Musiałam przyznać, że jego maska była świetna, bo nie dość, że dałam się całkowicie nabrać, to jeszcze zaczęłam mu ufać. To było takie nieprawdopodobne. Jak on mógł tak doskonale udawać kogoś innego. Wprost niewiarygodne, z jaką łatwością przyszło mu kłamać. Nawet jeśli mnie nie lubił, nie dał tego po sobie poznać aż do końca. Gdybym nie usłyszała jego rozmowy z Hidanem, pewnie zaczęłabym myśleć o nim jako o kimś sympatycznym i godnym zaufania. Polubiłabym takiego kłamcę! Na dodatek szalenie niebezpiecznego. Jak dobrze, że teraz już znam prawdę. Będę wiedziała, aby się od niego trzymać z daleka. Choć mimo wszystko i tak byłam mu wdzięczna, że mnie stamtąd wyprowadził.
Wcześniej pewnie załamałabym się z tego powodu, teraz tak się nie stało. Czułam się rozczarowana lecz pokonałam falę rozpaczy i nie myślałam już więcej o Deidarze i jego kłamstwie. Może to był zbyt wielki szok, a może po prostu zaczynałam się do tego przyzwyczajać? Od dwulicowości i przebiegłości na pewno się tu nie uchronię. Mogę jedynie być na nie przygotowana w każdej sytuacji, tak, aby móc w porę przejrzeć na oczy.
Według wskazówek zegara, miałam jeszcze około trzech godzin do dzisiejszej lekcji. Sasori no Danna zlitował się i dziś miałam rozpocząć naukę dopiero o siedemnastej. Wzięłam więc prysznic i zaczęłam przeglądać wszystkie rzeczy, które dostałam. Było ich tyle, że zdążyłam zapomnieć o dziwnych koszmarach, zmęczeniu i wszystkich problemach. Przymierzałam ubrania przeglądając się w lustrze przyniesionym z łazienki. Później chowałam i ustawiałam wszystkie inne rzeczy, na przykład szczotki do włosów, szczoteczki do zębów, ręczniki, notesy, ołówki, chusteczki.
Nie chcąc się spóźnić, kiedy do lekcji zostało już tylko 20 minut, zabrałam książki i w doskonałym humorze, ruszyłam do pokoju mojego nauczyciela.
06. Nowe zadanie.
Obudziłam się wcześnie rano. Była dopiero 5.00 a ja już siedziałam przy stoliku i przeglądałam zawartość teczki, którą wczoraj znalazłam. Obejrzałam wszystkie wycinki bardzo dokładnie. Każde słowo starałam się przetworzyć w swojej głowie najlepiej jak potrafiłam. Analizowałam fotografię po fotografii tak, aby nie przeoczyć żadnego szczegółu. Musiałam dowiedzieć się czegoś o tej organizacji. Skoro miałam tu być, nie wiadomo nawet jak długo, powinnam w końcu być świadoma z kim mam do czynienia.
Wszystkie wycinki pochodziły z gazet, z najróżniejszych wiosek i krajów. Jednak to, co przedstawiały, nie było tym, o czym chciałam wiedzieć. Lub raczej było tym, o czym nawet nie chciałam myśleć. Mówiąc krótko, wszystkie opisywały zdarzenia, należące do tych najmniej pożądanych. Zaliczały się do nich: porwania, morderstwa, zniszczenia, kradzieże, szantaże, zamachy, zdrady, paserstwo… I wiele, wiele innych strasznych rzeczy. To, że są tam opisane nie zrobiłoby na mnie takiego wrażenie, gdyby nie fakt, że w każde z nich zamieszany był ktoś z „przestępczej organizacji Akatsuki”. Nie byli święci – o tym od początku wiedziałam. Ale kim w takim razie byli naprawdę? Aby znaleźć odpowiedź postanowiłam poprzeglądać jeszcze parę teczek z biblioteki.
W mgnieniu oka znalazłam się w dobrze znanym pomieszczeniu. Zapaliłam pochodnie i jak szalona poszukiwałam teczek z „upragnionymi” informacjami. Kiedy znalazłam takie, które wydawały się zawierać potrzebne wiadomości, wróciłam do pokoju.
Ich zawartość była zbliżona do tej z poprzedniej teczki. Tak jak wcześniej studiowałam po kolei każdy z wycinków, cierpliwie przyglądając się słowu po słowie. Wytrwale zapoznawałam się z coraz to gorszymi wybrykami Akatsuki. Powoli zaczynałam już tracić nadzieję na jakieś istotniejsze dane. Powieki same zaczęły mi się kleić. Wtem, pośród porozrzucanych gazetowych kartek zauważyłam coś interesującego. Zaczytałam się w swoim znalezisku.
-Tak, to jest to – wydobyło się mimowolnie z moich ust.
Wycinek pochodził nie z lokalnej gazety, ale z pisma wydawanego dla ninja. Relacjonował śmierć jakiejś bogatej osoby, z jakiegoś wpływowego klanu Fushigi. Nic mi ta nazwa nie mówiła, jakoś nigdy o nim nie słyszałam. Machnęłam na ten fakt ręką. Ważne było to, co znajdowało się na dole. Przypis do nazwy „Akatsuki”. Było tam napisane, że jest to organizacja przestępcza. Należą do niej przestępcy rangi S. Wspomniane było także, że są nadzwyczaj niebezpieczni (podobno zaliczani są najniebezpieczniejszych osób na świecie) i tak naprawdę w większości nic nie wiadomo o ich tożsamościach.
-”No to pięknie” – pomyślałam – „lepiej trafić nie mogłam”.
Przestępcy, na dodatek najgorszej kategorii. I ja miałam z nimi mieszkać. Istotnie, nie mogłam lepiej trafić.
Byłam zbyt wstrząśnięta własnym odkryciem, aby cokolwiek dzisiaj zrobić. Przejrzała jeszcze ostatnie wycinki, ale nic w nich nie znalazłam. Powkładałam wszystko z powrotem do teczki i zaniosłam do biblioteki. Cały czas pogrążona w najgorszych myślach, wróciłam do pokoju. Zastanawiałam się przez chwilę, jak przyjdzie mi zginąć tutaj. Może zabiją mnie szybko i bez zbędnego okrucieństwa? Tak, na to liczyłam.
- Opanuj się Tabby. Nie wpadaj w panikę – zaczęłam mówić sama do siebie.
Położyłam się na łóżku i jak tylko mogłam odpędzałam coraz to bardziej makabryczne wizje śmierci. Starałam się myśleć o czymś innym. Byłam niesłychanie zmęczona. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
Parę dni po swoim odkryciu i uświadomieniu sobie beznadziejności sytuacji w jakiej się znalazłam, przyszedł ten długo oczekiwany dzień. Po ponad trzech tygodniach udało mi się sprawić, że biblioteka aż lśniła. Wszystko było pięknie i równiutko poustawiane. Na dodatek alfabetycznie. Włożyłam w to wiele energii, ale opłacało się.
Siedziałam właśnie na krześle. Byłam z siebie dumna. Cieszyłam się, że wreszcie skończyłam, że nie muszę już wycierać tych wszystkich książek i wpatrywać się ich tytuły. Rozmyślałam także o wielu rzeczach. Zwłaszcza o tym, co powinnam teraz zrobić. Z tego co zapamiętałam, to miałam się zgłosić do Lidera, kiedy wykonam swoje zadanie. Od naszej ostatniej rozmowy nie widziałam go. Za to cały czas czułam, że nie jestem pozostawiona sama sobie i że ktoś mnie pilnuje. Nie mogłam zobaczyć kto, ale na pewno mnie pilnowali. Ale mniejsza już z tym. Co teraz? No tak…trzeba będzie znowu tam iść. Jakoś nie podobało mi się to. Ale trudno. Nie miałam innego wyjścia. Poza tym, ostatnio myślałam też o przeszłości. Tęskniłam za swoim dawnym życiem. Może nie było zbyt wesołe, ale przynajmniej bardziej spokojne i na pewno mniej niebezpieczne. I posiadałam swoje rzeczy…
- Właśnie! Rzeczy. Muszę o tym porozmawiać z tym człowiekiem! – mówiłam sama do siebie na dodatek zbulwersowanym głosem. Chyba coś ze mną zaczyna być nie tak.
Moje ubranie nie było w najlepszym stanie. Nie nosiłam „mundurka”, bo niewygodnie było mi w nim sprzątać i nie chciałam go zniszczyć. A poza nim miałam tylko to, które nakładałam na sobie, także prałam je prawie codziennie. Zrobiło się od tego wyblakłe i przetarło się w paru miejscach. No i brakowało mi wielu rzeczy takich jak szczotka do włosów czy kosmetyki. Tylko, czy mogę go poprosić o jakieś ubrania? Miałam nadzieję, że się nie zdenerwuje.
Zakończywszy rozważania na temat tego, czy to będzie bezpieczne czy nie, doszłam do wniosku, że nic tutaj bezpieczne nie jest i skierowałam swoje kroki do gabinetu Lidera.
Stanąwszy przed drzwiami wzięłam kilka głębokich oddechów i poprosiłam wszystkich bogów, jacy tylko istnieją, aby nade mną czuwali. Nigdy nie byłam zbyt religijna, ale jakby to miało mi pomóc, to czemu nie spróbować?
Zakołatałam do drzwi. Usłyszałam głośne „wejść”, więc weszłam. Jak zwykle Lider gestem nakazał mi usiąść. Wykonałam polecenie, może nawet nie dlatego, że mi kazał, ale dlatego, że czułam się pewniej siedząc niż stojąc. Może nie ogarnęła mnie panika, ale po tym co przeczytałam…bałam się. Z resztą, strach był teraz nieodłącznym elementem mojego życia.
Przyjrzałam się Liderowi. Cały czas przeglądał jakieś kartki i pisał coś na nich swoim piórem. Ciekawe jaki będzie dzisiaj? Mam nadzieję, że o tym „początkowym” charakterze.
Miałam już coś powiedzieć, ale on nagle odłożył papiery i zaczął:
- Witaj Tabby. Dawno Cię nie widziałem! – uśmiechnął się w ten sposób, który nie wzmagał mojego przerażenia. „Czyli powinno być dobrze”.
- No…tak. Pracowałam – odparłam, siląc się na normalny wyraz twarzy.
- I jak? Skończyłaś?
- Tak, niedawno.
- Przyznam, że wiedziałam, że sobie tam trochę posiedzisz – miał coraz bardziej rozbawiony głos – i jak wrażenia?
-Wrażenia? – początkowo nie zrozumiałam co miał na myśli – ach tak, było…ciekawie.
- Znalazłaś jakieś materiały do nauki twojego nowego zawodu? – zażartował i zaczął szukać czegoś intensywnie w szufladzie swego biurka.
- Tak, trochę. Ale nie za wiele z nich rozumiem – odrzekłam zgodnie z prawdą, po czym opuściłam głowę zawstydzona.
- Rozumiem. W takim razie czas, abyś się wszystkiego nauczyła! – wyciągną dwie zalakowane koperty i położył przed sobą na biurku – mam tu dwa listy. Zaniesiesz je ich adresatom. Ale najpierw muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć.
- Słucham.
- Na początek zaniesiesz ten list – podniósł i pomachał mi przed oczami jedną z kopert – i poprosisz tą osobę – wskazał mi palcem zapisane miejsce – aby wytłumaczyła ci wszystko, czego nie rozumiesz z książek, które posiadasz. Poproś jeszcze o inne – zaakcentował pierwsze słowo – będzie wiedział jakie. Zdecydowałem również, że ta osoba udzieli ci…hmm…kilku lekcji. Nasze rośliny są bardzo cenne, więc musimy cię dobrze przygotować. Nadążasz?
- Hai – skinęłam głową, choć nie byłam tego taka pewna.
- Dobrze. To pierwszą część mamy z głowy – powiedział – widzisz, jak dobrze nam idzie? To teraz opowiem ci o drugiej kopercie. Otóż, no ale słuchaj mnie uważnie – skarcił mnie, kiedy zaczęłam gapić się tępym wzrokiem na list – tak lepiej. Drugą kopertę przekażesz wtedy, kiedy pozwoli ci na to pierwszy z adresatów – znów się uśmiechnął – to teraz powiedz czego nie rozumiesz.
- Dlaczego nie mogę oddać dwóch od razu? – zapytałam zdziwiona.
- Dobre pytanie. Ale odpowiedź jest prosta: bo ja ci tak każę. Jasne?
- Hai!
- Cieszy mnie, że się tak świetnie rozumiemy.
Nagle znowu zaczął czegoś szukać wśród sterty kartek leżącej na biurku.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym co powiedział. „Po co ta cała tajemnica? Nie może mi teraz wszystkiego wyjaśnić?”
- Tabby – zaczął.
- Tak ? – ocknęłam się gwałtownie z rozmyślań.
- Doszły mnie słuchy, że nie pojawiasz się na wspólnych posiłkch. Mam nadzieję, że miałaś jakiś powód – zabrzmiało to jak oskarżenie.
- Noo…bo…byłam zajęta. Sprzątałam – zaczęłam się bronić.
- Rozumiem. Ale teraz zapewne to się zmieni – powiedział to głosem nie znoszącym sprzeciwu. Jego wzrok powędrował na mnie. Czułam, że nie mam wyboru.
- Oczywiście – odparłam, choć bardzo nie chciałam tego robić. Cały czas przypatrywał mi się dokładnie. Kiedy spojrzał wprost w moje oczy, opuściłam głowę.
- Czyżbyś chciał zadać mi jakieś pytanie?
Zaskoczył mnie tym pytaniem, bo właśnie myślałam o mojej ubogiej garderobie. Jakby czytał w moich myślach. „Mniejsza z tym, raz kozie śmierć”.
- Tak. Bo widzi Lider…
- Nie widzę – przerwał mi.
- Chodzi o to…
- No słucham, słucham – drażnił się ze mną.
- Nie wiem, czy mogę o cokolwiek Lidera prosić…
- Możesz spróbować.
- …ale czy nie mogłabym dostać jakichś ubrań? – zakończyłam speszona.
- O to chodzi! Mogłaś tak od razu! – zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś po czym dodał – Z tego co pamiętam, to mieliśmy rzeczy dla ciebie. Tylko co się z nimi stało? Wiem. Poszukam ich, a jak znajdę, to je dostaniesz. Coś jeszcze?
Nagle przypomniało mi się coś jeszcze. To pytanie dręczyło mnie od początku. Postanowiłam je zadać teraz, skoro Lider jest w dobrym humorze.
- Tak. Jest jeszcze coś. Mógłby mi Lider powiedzieć, jak nazywała się osoba, która mnie tu sprowadziła?
Zastanowił się przez chwilę. Spoważniał. Zaczął mówić ważąc każde słowo.
- Mógłbym, ale nie zrobię tego. Ta osoba poprosiła mnie, abym zatrzymał to w sekrecie przed tobą. Myślę, że jeśli będzie chciała, to sama ci o tym powie – uśmiechnął się lekko – powiem ci tylko, że zastanawia mnie, dlaczego ta osoba to zrobiła. Znając ją, powinnaś już nie żyć. Ale o tym już chyba wspominałem.
Siedziałam teraz tępym wyrazem twarzy i otwartymi ustami, rozmyślając nad tym, co powiedział Lider. Jednak zanim zdążyłam przetworzyć sobie to wszystko w głowie, usłyszałam jego głos.
- Pamiętaj jeszcze, aby być uprzejma dla członków. Nie wyprowadzaj ich z równowagi i nie obrażaj. Unikaj kłótni i wszystkiego, co mogłoby ich wprawić w złość…To wszystko, możesz odejść.
Podał mi koperty, które szybko zabrałam i wyszłam z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Na początku udałam się do mojego pokoju. Tam schowałam jedną z kopert. Miałam ogromną ochotę sprawdzić, co jest w nich napisane, ale powstrzymałam się. Jeślibym chciała je otworzyć, musiałabym złamać pieczęć, a wtedy od razu byłoby widać, że je czytałam. Powstrzymałam więc swoją ciekawość i zamiast grzebać w cudzej korespondencji, poszłam sprawdzić jak się prezentuję. Stanęłam przed lustrem w łazience. Oceniłam, że wyglądam fatalnie. Znoszone ubrania, włosy ułożone byle jak… Nie mając innego wyjścia postarałam się jedynie za pomocą własnej ręki sprawić, aby moja fryzura była znośna. Po dziesięciu minutach starań dałam sobie spokój.
Zabrałam kopertę i plan siedziby, po czym wyszłam na korytarz. List dostarczyć miałam osobie w pokoju nr 109. Bez problemów odnalazłam owe mieszkanie na mapce. Usiłując nie myśleć o tym co będzie, kiedy już dotrę na miejsce, szłam sobie prawie spokojnie. Prawie – bo nadal pamiętałam o tym, o czym dowiedziałam się niedawno. Perspektywa spotkania kolejnego przestępcy, mordercy i kto wie czy może i nie gwałciciela, nie dawała mi spokoju. Jednak próbowałam nie zwariować i być dzielną! Tak, przecież musiałam się w końcu przyzwyczaić. Jeśli cały czas będę się trząść ze strachu na samą myśl o rozmowie z kimś stąd, to oszaleję szybciej niż mi się to wydaje. Ale kiedy rozmawiałam z Liderem nie bałam się już tak bardzo. Nawet odważyłam się powiedzieć coś więcej niż tylko „tak” i „nie”. Robisz postępy!
Na szczęście mimo tego, że w połowi drogi prawie całkowicie odpłynęłam, nie zgubiłam się. Chyba nawet byłam na właściwym piętrze, bo właśnie minęłam pokój z numerkiem 76. Od tej pory postanowiłam uważać.
Wędrowałam sobie, już bardziej zdenerwowana. Skręciłam w jeden korytarz, później w inny. Minęłam dziwny obraz przedstawiający coś w rodzaju demona/potwora pożerającego nagiego człowieka. Nie wiedziałam dokładnie, ale zawierał on prawdopodobnie jakąś metaforę. Jednak ja nie byłam dobra w odgadywaniu myśli twórców, więc zaniechałam dalszych rozważań.
Skręciłam w następny korytarz. Nagle zobaczyłam jakąś osobę idącą w moją stronę. Miała na sobie płaszcz tej organizacji. Nie przystanęłam, ale powoli szłam przed siebie. Będąc tylko parę kroków od tej osoby zobaczyłam, że to chłopak. Nie znałam go. Był młody, mógł mieć około 20 lat. Miał blond włosy i z tego co zdążyłam zaobserwować, był bardzo przystojny. Minęliśmy się i choć bałam się, że mnie zaatakuje albo nie wiadomo co mi zrobi, on przeszedł obok, nie obdarzywszy mnie nawet spojrzeniem. Za to mnie udało się jeszcze uchwycić jego wyraz twarzy. Był co najmniej przerażony i najwidoczniej gdzieś się śpieszył.
Stanęłam przed pokojem z niewielką czarną tabliczką na której napis przedstawiał liczbę 109. Nie miałam teraz czasu myśleć o tamtym chłopaku. Teraz musiałam wykonać swoje zadanie. Zebrałam w sobie resztki odwagi jakie pozostały we mnie i zapukałam cicho. Poczekałam chwilę. Nic się nie działo. Zapukałam ponownie, tym razem dużo głośniej. Odczekałam moment. Znowu nic.
„Może nikogo nie ma?” pomyślałam.
Dla pewności postanowiłam spróbować po raz ostatni. Zrobiłam to z taką samą intensywnością jak za drugim razem. Wolałam nie ryzykować. Po kolejnych paru minutach usłyszałam za zamkniętymi drzwiami jakieś kroki. Odsunęłam się. Po chwili drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazał się kolejny już dzisiaj nieznany osobnik. Był niski, a raczej okropnie zgarbiony i widocznie dosyć stary. Połowę twarzy przysłaniała mu czarna maska.
- Czego chcesz? – zapytał chłodno, a z jego głosu dało się wyczuć, że traktuje mnie jak co najmniej osobę niewartą jego uwagi.
- Przyniosłam list dla pana – odpowiedziałam i wyciągnęłam przed siebie dłoń z listem.
Popatrzył na mnie podejrzliwie i zabrał go szybkim ruchem, po czym od razu otworzył i zaczął czytać.
Stałam wciąż przed nim i patrzyłam się jak wodzi wzorkiem po zapisanej kartce. Zastanawiało mnie jak może się nazywać. W końcu na kopercie był tylko numer pokoju. Ta osoba miała być teraz moim nauczycielem. Ciekawiło mnie jaki jest. Jak na razie wydawał się być, mówiąc łagodnie, niezbyt przyjemny. Pocieszałam się myślą, że pozory mylą. Aczkolwiek nie byłam pewna czy w mojej sytuacji mogłam w stu procentach polegać na takich powiedzeniach. Bardziej odpowiedznie wydawało mi się raczej „oczekuj najgorszego”.
Mężczyzna szybko skończył zapoznawać się z treścią listu. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Czekałam aż coś powie, każe mi odejść albo coś w tym rodzaju. Może napisze coś szybko i poleci mi zanieść Liderowi. W każdym razie stwierdziłam, że skoro nie zamknął mi drzwi przed nosem to muszę tu zostać.
Nie musiałam jednak czekać długo, bo zaraz ustąpił mi miejsca w drzwiach, po czym rozkazał równie chłodno jak wcześniej:
- Wejdź.
Spełniłam jego polecenie i wkroczyłam do dużego pokoju. Nie było w nim zbyt jasno. Pomimo tego, że na biurku paliła się świeca, nie zdołała ona choć w połowie oświetlić tak dużego pomieszczenia.
- Usiądź tam – wskazał krzesło przed biurkiem.
Usiadłam i rozejrzałam się. Choć nie zdołałam dokładnie zobaczyć wszystkiego, co tu się znajdowało, nie mogłam nie spostrzec tak istotnego szczegółu. Wszędzie gdzie spojrzałam, na ścianie, szafkach, na podłodze, wisiały lub leżały lalki. Ale nie były to takie zwyczajne, kolorowe zabawki, jakimi bawią się dzieci. Niektóre wprawdzie były podobne do ludzi, miały ich rozmiary i wygląd, ale zupełnie nie nadawały się do zabawy. Większość z niech pozbawiona była normalnej postaci i bardziej przypominała broń.
Nie podobało mi się tutaj. Z jakiegoś powodu pachniało tu śmiercią. Te marionetki przyprawiały mnie o dreszcze. Na dodatek unoszący się w pomieszczeniu zamach drewna i metalu pogłębiał mój lęk. Bałam się. Bałam się od początku, ale nie mogę się poddać. Muszę być silna.
- Nazywam się Akasuna Sasori. Podobno masz zajamować się naszymi roślinami. To prawda?
- Tak powiedział Lider…
- Ale ty nie masz pojęcia o hodowli i to ja mam cię uczyć – stwierdził wyraźnie niezadowolony – jak masz na imię?
- Tabby.
- Co jeszcze powiedział ci Lider? – spytał z ironią.
- Powiedział… – zawahałam się na chwilę – powiedział, że dam mi pan jakieś książki i udzieli mi kilku lekcji.
- Dobrze. W takim razie ustalmy coś sobie. Po pierwsze masz się do mnie zwracać z szacunkiem. Po drugie musisz słuchać moich poleceń. I po trzecie, nigdy się nie spóźniaj. Nienawidzę czekać – spojrzał się na mnie jak na osobę godną politowania i wyszedł, aby po kilku minutach wrócić ze stertą książek, które położył na biurku.
- Tu masz książki. Musisz je wszystkie przeczytać. Dokładnie – silnie zaakcentował ostatnie słowo – Nie będziemy marnować czasu – wyjął z szuflady notes i pióro – Zaczynamy lekcję. Słuchaj i notuj.
Po paru godzinach wykładów o roślinach, których nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić i żmudnym notowaniu tego, co wydawało mi się najistotniejsze (czyli prawie wszystkiego, co zdążyłam) Sasori no Danna pozwolił mi skończyć na dzisiaj. Nie był aż tak zły, jak myślałam. Może i traktował mnie jak istotę gorszej kategorii i był niezbyt miły, ale mimo wszystko nie rzucił się na mnie i nie torturował, tak jak sobie to wcześniej wyobrażałam. Wróciłam do pokoju wyczerpana bardziej niż po całodniowym sprzątaniu biblioteki. Powieki same mi się zamykały, a głowa była ciężka i opadała na mi na dół. Zmęczona rzuciłam się tylko na łóżko.
- Myślałam, że będzie gorzej – westchnęłam – i ciekawe kim był ten blondyn…- pomyślałam przypominając sobie zdenerwowanego chłopaka, który mnie minął na korytarzu.
Zasnęłam. Jutro przecież nie mogłam się jutro spóźnić. Och! I muszę pójść na śniadanie, bo Lider mnie zabije…
Wszystkie wycinki pochodziły z gazet, z najróżniejszych wiosek i krajów. Jednak to, co przedstawiały, nie było tym, o czym chciałam wiedzieć. Lub raczej było tym, o czym nawet nie chciałam myśleć. Mówiąc krótko, wszystkie opisywały zdarzenia, należące do tych najmniej pożądanych. Zaliczały się do nich: porwania, morderstwa, zniszczenia, kradzieże, szantaże, zamachy, zdrady, paserstwo… I wiele, wiele innych strasznych rzeczy. To, że są tam opisane nie zrobiłoby na mnie takiego wrażenie, gdyby nie fakt, że w każde z nich zamieszany był ktoś z „przestępczej organizacji Akatsuki”. Nie byli święci – o tym od początku wiedziałam. Ale kim w takim razie byli naprawdę? Aby znaleźć odpowiedź postanowiłam poprzeglądać jeszcze parę teczek z biblioteki.
W mgnieniu oka znalazłam się w dobrze znanym pomieszczeniu. Zapaliłam pochodnie i jak szalona poszukiwałam teczek z „upragnionymi” informacjami. Kiedy znalazłam takie, które wydawały się zawierać potrzebne wiadomości, wróciłam do pokoju.
Ich zawartość była zbliżona do tej z poprzedniej teczki. Tak jak wcześniej studiowałam po kolei każdy z wycinków, cierpliwie przyglądając się słowu po słowie. Wytrwale zapoznawałam się z coraz to gorszymi wybrykami Akatsuki. Powoli zaczynałam już tracić nadzieję na jakieś istotniejsze dane. Powieki same zaczęły mi się kleić. Wtem, pośród porozrzucanych gazetowych kartek zauważyłam coś interesującego. Zaczytałam się w swoim znalezisku.
-Tak, to jest to – wydobyło się mimowolnie z moich ust.
Wycinek pochodził nie z lokalnej gazety, ale z pisma wydawanego dla ninja. Relacjonował śmierć jakiejś bogatej osoby, z jakiegoś wpływowego klanu Fushigi. Nic mi ta nazwa nie mówiła, jakoś nigdy o nim nie słyszałam. Machnęłam na ten fakt ręką. Ważne było to, co znajdowało się na dole. Przypis do nazwy „Akatsuki”. Było tam napisane, że jest to organizacja przestępcza. Należą do niej przestępcy rangi S. Wspomniane było także, że są nadzwyczaj niebezpieczni (podobno zaliczani są najniebezpieczniejszych osób na świecie) i tak naprawdę w większości nic nie wiadomo o ich tożsamościach.
-”No to pięknie” – pomyślałam – „lepiej trafić nie mogłam”.
Przestępcy, na dodatek najgorszej kategorii. I ja miałam z nimi mieszkać. Istotnie, nie mogłam lepiej trafić.
Byłam zbyt wstrząśnięta własnym odkryciem, aby cokolwiek dzisiaj zrobić. Przejrzała jeszcze ostatnie wycinki, ale nic w nich nie znalazłam. Powkładałam wszystko z powrotem do teczki i zaniosłam do biblioteki. Cały czas pogrążona w najgorszych myślach, wróciłam do pokoju. Zastanawiałam się przez chwilę, jak przyjdzie mi zginąć tutaj. Może zabiją mnie szybko i bez zbędnego okrucieństwa? Tak, na to liczyłam.
- Opanuj się Tabby. Nie wpadaj w panikę – zaczęłam mówić sama do siebie.
Położyłam się na łóżku i jak tylko mogłam odpędzałam coraz to bardziej makabryczne wizje śmierci. Starałam się myśleć o czymś innym. Byłam niesłychanie zmęczona. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
~~*~~
Parę dni po swoim odkryciu i uświadomieniu sobie beznadziejności sytuacji w jakiej się znalazłam, przyszedł ten długo oczekiwany dzień. Po ponad trzech tygodniach udało mi się sprawić, że biblioteka aż lśniła. Wszystko było pięknie i równiutko poustawiane. Na dodatek alfabetycznie. Włożyłam w to wiele energii, ale opłacało się.
Siedziałam właśnie na krześle. Byłam z siebie dumna. Cieszyłam się, że wreszcie skończyłam, że nie muszę już wycierać tych wszystkich książek i wpatrywać się ich tytuły. Rozmyślałam także o wielu rzeczach. Zwłaszcza o tym, co powinnam teraz zrobić. Z tego co zapamiętałam, to miałam się zgłosić do Lidera, kiedy wykonam swoje zadanie. Od naszej ostatniej rozmowy nie widziałam go. Za to cały czas czułam, że nie jestem pozostawiona sama sobie i że ktoś mnie pilnuje. Nie mogłam zobaczyć kto, ale na pewno mnie pilnowali. Ale mniejsza już z tym. Co teraz? No tak…trzeba będzie znowu tam iść. Jakoś nie podobało mi się to. Ale trudno. Nie miałam innego wyjścia. Poza tym, ostatnio myślałam też o przeszłości. Tęskniłam za swoim dawnym życiem. Może nie było zbyt wesołe, ale przynajmniej bardziej spokojne i na pewno mniej niebezpieczne. I posiadałam swoje rzeczy…
- Właśnie! Rzeczy. Muszę o tym porozmawiać z tym człowiekiem! – mówiłam sama do siebie na dodatek zbulwersowanym głosem. Chyba coś ze mną zaczyna być nie tak.
Moje ubranie nie było w najlepszym stanie. Nie nosiłam „mundurka”, bo niewygodnie było mi w nim sprzątać i nie chciałam go zniszczyć. A poza nim miałam tylko to, które nakładałam na sobie, także prałam je prawie codziennie. Zrobiło się od tego wyblakłe i przetarło się w paru miejscach. No i brakowało mi wielu rzeczy takich jak szczotka do włosów czy kosmetyki. Tylko, czy mogę go poprosić o jakieś ubrania? Miałam nadzieję, że się nie zdenerwuje.
Zakończywszy rozważania na temat tego, czy to będzie bezpieczne czy nie, doszłam do wniosku, że nic tutaj bezpieczne nie jest i skierowałam swoje kroki do gabinetu Lidera.
Stanąwszy przed drzwiami wzięłam kilka głębokich oddechów i poprosiłam wszystkich bogów, jacy tylko istnieją, aby nade mną czuwali. Nigdy nie byłam zbyt religijna, ale jakby to miało mi pomóc, to czemu nie spróbować?
Zakołatałam do drzwi. Usłyszałam głośne „wejść”, więc weszłam. Jak zwykle Lider gestem nakazał mi usiąść. Wykonałam polecenie, może nawet nie dlatego, że mi kazał, ale dlatego, że czułam się pewniej siedząc niż stojąc. Może nie ogarnęła mnie panika, ale po tym co przeczytałam…bałam się. Z resztą, strach był teraz nieodłącznym elementem mojego życia.
Przyjrzałam się Liderowi. Cały czas przeglądał jakieś kartki i pisał coś na nich swoim piórem. Ciekawe jaki będzie dzisiaj? Mam nadzieję, że o tym „początkowym” charakterze.
Miałam już coś powiedzieć, ale on nagle odłożył papiery i zaczął:
- Witaj Tabby. Dawno Cię nie widziałem! – uśmiechnął się w ten sposób, który nie wzmagał mojego przerażenia. „Czyli powinno być dobrze”.
- No…tak. Pracowałam – odparłam, siląc się na normalny wyraz twarzy.
- I jak? Skończyłaś?
- Tak, niedawno.
- Przyznam, że wiedziałam, że sobie tam trochę posiedzisz – miał coraz bardziej rozbawiony głos – i jak wrażenia?
-Wrażenia? – początkowo nie zrozumiałam co miał na myśli – ach tak, było…ciekawie.
- Znalazłaś jakieś materiały do nauki twojego nowego zawodu? – zażartował i zaczął szukać czegoś intensywnie w szufladzie swego biurka.
- Tak, trochę. Ale nie za wiele z nich rozumiem – odrzekłam zgodnie z prawdą, po czym opuściłam głowę zawstydzona.
- Rozumiem. W takim razie czas, abyś się wszystkiego nauczyła! – wyciągną dwie zalakowane koperty i położył przed sobą na biurku – mam tu dwa listy. Zaniesiesz je ich adresatom. Ale najpierw muszę ci jeszcze o czymś powiedzieć.
- Słucham.
- Na początek zaniesiesz ten list – podniósł i pomachał mi przed oczami jedną z kopert – i poprosisz tą osobę – wskazał mi palcem zapisane miejsce – aby wytłumaczyła ci wszystko, czego nie rozumiesz z książek, które posiadasz. Poproś jeszcze o inne – zaakcentował pierwsze słowo – będzie wiedział jakie. Zdecydowałem również, że ta osoba udzieli ci…hmm…kilku lekcji. Nasze rośliny są bardzo cenne, więc musimy cię dobrze przygotować. Nadążasz?
- Hai – skinęłam głową, choć nie byłam tego taka pewna.
- Dobrze. To pierwszą część mamy z głowy – powiedział – widzisz, jak dobrze nam idzie? To teraz opowiem ci o drugiej kopercie. Otóż, no ale słuchaj mnie uważnie – skarcił mnie, kiedy zaczęłam gapić się tępym wzrokiem na list – tak lepiej. Drugą kopertę przekażesz wtedy, kiedy pozwoli ci na to pierwszy z adresatów – znów się uśmiechnął – to teraz powiedz czego nie rozumiesz.
- Dlaczego nie mogę oddać dwóch od razu? – zapytałam zdziwiona.
- Dobre pytanie. Ale odpowiedź jest prosta: bo ja ci tak każę. Jasne?
- Hai!
- Cieszy mnie, że się tak świetnie rozumiemy.
Nagle znowu zaczął czegoś szukać wśród sterty kartek leżącej na biurku.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym co powiedział. „Po co ta cała tajemnica? Nie może mi teraz wszystkiego wyjaśnić?”
- Tabby – zaczął.
- Tak ? – ocknęłam się gwałtownie z rozmyślań.
- Doszły mnie słuchy, że nie pojawiasz się na wspólnych posiłkch. Mam nadzieję, że miałaś jakiś powód – zabrzmiało to jak oskarżenie.
- Noo…bo…byłam zajęta. Sprzątałam – zaczęłam się bronić.
- Rozumiem. Ale teraz zapewne to się zmieni – powiedział to głosem nie znoszącym sprzeciwu. Jego wzrok powędrował na mnie. Czułam, że nie mam wyboru.
- Oczywiście – odparłam, choć bardzo nie chciałam tego robić. Cały czas przypatrywał mi się dokładnie. Kiedy spojrzał wprost w moje oczy, opuściłam głowę.
- Czyżbyś chciał zadać mi jakieś pytanie?
Zaskoczył mnie tym pytaniem, bo właśnie myślałam o mojej ubogiej garderobie. Jakby czytał w moich myślach. „Mniejsza z tym, raz kozie śmierć”.
- Tak. Bo widzi Lider…
- Nie widzę – przerwał mi.
- Chodzi o to…
- No słucham, słucham – drażnił się ze mną.
- Nie wiem, czy mogę o cokolwiek Lidera prosić…
- Możesz spróbować.
- …ale czy nie mogłabym dostać jakichś ubrań? – zakończyłam speszona.
- O to chodzi! Mogłaś tak od razu! – zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś po czym dodał – Z tego co pamiętam, to mieliśmy rzeczy dla ciebie. Tylko co się z nimi stało? Wiem. Poszukam ich, a jak znajdę, to je dostaniesz. Coś jeszcze?
Nagle przypomniało mi się coś jeszcze. To pytanie dręczyło mnie od początku. Postanowiłam je zadać teraz, skoro Lider jest w dobrym humorze.
- Tak. Jest jeszcze coś. Mógłby mi Lider powiedzieć, jak nazywała się osoba, która mnie tu sprowadziła?
Zastanowił się przez chwilę. Spoważniał. Zaczął mówić ważąc każde słowo.
- Mógłbym, ale nie zrobię tego. Ta osoba poprosiła mnie, abym zatrzymał to w sekrecie przed tobą. Myślę, że jeśli będzie chciała, to sama ci o tym powie – uśmiechnął się lekko – powiem ci tylko, że zastanawia mnie, dlaczego ta osoba to zrobiła. Znając ją, powinnaś już nie żyć. Ale o tym już chyba wspominałem.
Siedziałam teraz tępym wyrazem twarzy i otwartymi ustami, rozmyślając nad tym, co powiedział Lider. Jednak zanim zdążyłam przetworzyć sobie to wszystko w głowie, usłyszałam jego głos.
- Pamiętaj jeszcze, aby być uprzejma dla członków. Nie wyprowadzaj ich z równowagi i nie obrażaj. Unikaj kłótni i wszystkiego, co mogłoby ich wprawić w złość…To wszystko, możesz odejść.
Podał mi koperty, które szybko zabrałam i wyszłam z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Na początku udałam się do mojego pokoju. Tam schowałam jedną z kopert. Miałam ogromną ochotę sprawdzić, co jest w nich napisane, ale powstrzymałam się. Jeślibym chciała je otworzyć, musiałabym złamać pieczęć, a wtedy od razu byłoby widać, że je czytałam. Powstrzymałam więc swoją ciekawość i zamiast grzebać w cudzej korespondencji, poszłam sprawdzić jak się prezentuję. Stanęłam przed lustrem w łazience. Oceniłam, że wyglądam fatalnie. Znoszone ubrania, włosy ułożone byle jak… Nie mając innego wyjścia postarałam się jedynie za pomocą własnej ręki sprawić, aby moja fryzura była znośna. Po dziesięciu minutach starań dałam sobie spokój.
Zabrałam kopertę i plan siedziby, po czym wyszłam na korytarz. List dostarczyć miałam osobie w pokoju nr 109. Bez problemów odnalazłam owe mieszkanie na mapce. Usiłując nie myśleć o tym co będzie, kiedy już dotrę na miejsce, szłam sobie prawie spokojnie. Prawie – bo nadal pamiętałam o tym, o czym dowiedziałam się niedawno. Perspektywa spotkania kolejnego przestępcy, mordercy i kto wie czy może i nie gwałciciela, nie dawała mi spokoju. Jednak próbowałam nie zwariować i być dzielną! Tak, przecież musiałam się w końcu przyzwyczaić. Jeśli cały czas będę się trząść ze strachu na samą myśl o rozmowie z kimś stąd, to oszaleję szybciej niż mi się to wydaje. Ale kiedy rozmawiałam z Liderem nie bałam się już tak bardzo. Nawet odważyłam się powiedzieć coś więcej niż tylko „tak” i „nie”. Robisz postępy!
Na szczęście mimo tego, że w połowi drogi prawie całkowicie odpłynęłam, nie zgubiłam się. Chyba nawet byłam na właściwym piętrze, bo właśnie minęłam pokój z numerkiem 76. Od tej pory postanowiłam uważać.
Wędrowałam sobie, już bardziej zdenerwowana. Skręciłam w jeden korytarz, później w inny. Minęłam dziwny obraz przedstawiający coś w rodzaju demona/potwora pożerającego nagiego człowieka. Nie wiedziałam dokładnie, ale zawierał on prawdopodobnie jakąś metaforę. Jednak ja nie byłam dobra w odgadywaniu myśli twórców, więc zaniechałam dalszych rozważań.
Skręciłam w następny korytarz. Nagle zobaczyłam jakąś osobę idącą w moją stronę. Miała na sobie płaszcz tej organizacji. Nie przystanęłam, ale powoli szłam przed siebie. Będąc tylko parę kroków od tej osoby zobaczyłam, że to chłopak. Nie znałam go. Był młody, mógł mieć około 20 lat. Miał blond włosy i z tego co zdążyłam zaobserwować, był bardzo przystojny. Minęliśmy się i choć bałam się, że mnie zaatakuje albo nie wiadomo co mi zrobi, on przeszedł obok, nie obdarzywszy mnie nawet spojrzeniem. Za to mnie udało się jeszcze uchwycić jego wyraz twarzy. Był co najmniej przerażony i najwidoczniej gdzieś się śpieszył.
Stanęłam przed pokojem z niewielką czarną tabliczką na której napis przedstawiał liczbę 109. Nie miałam teraz czasu myśleć o tamtym chłopaku. Teraz musiałam wykonać swoje zadanie. Zebrałam w sobie resztki odwagi jakie pozostały we mnie i zapukałam cicho. Poczekałam chwilę. Nic się nie działo. Zapukałam ponownie, tym razem dużo głośniej. Odczekałam moment. Znowu nic.
„Może nikogo nie ma?” pomyślałam.
Dla pewności postanowiłam spróbować po raz ostatni. Zrobiłam to z taką samą intensywnością jak za drugim razem. Wolałam nie ryzykować. Po kolejnych paru minutach usłyszałam za zamkniętymi drzwiami jakieś kroki. Odsunęłam się. Po chwili drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazał się kolejny już dzisiaj nieznany osobnik. Był niski, a raczej okropnie zgarbiony i widocznie dosyć stary. Połowę twarzy przysłaniała mu czarna maska.
- Czego chcesz? – zapytał chłodno, a z jego głosu dało się wyczuć, że traktuje mnie jak co najmniej osobę niewartą jego uwagi.
- Przyniosłam list dla pana – odpowiedziałam i wyciągnęłam przed siebie dłoń z listem.
Popatrzył na mnie podejrzliwie i zabrał go szybkim ruchem, po czym od razu otworzył i zaczął czytać.
Stałam wciąż przed nim i patrzyłam się jak wodzi wzorkiem po zapisanej kartce. Zastanawiało mnie jak może się nazywać. W końcu na kopercie był tylko numer pokoju. Ta osoba miała być teraz moim nauczycielem. Ciekawiło mnie jaki jest. Jak na razie wydawał się być, mówiąc łagodnie, niezbyt przyjemny. Pocieszałam się myślą, że pozory mylą. Aczkolwiek nie byłam pewna czy w mojej sytuacji mogłam w stu procentach polegać na takich powiedzeniach. Bardziej odpowiedznie wydawało mi się raczej „oczekuj najgorszego”.
Mężczyzna szybko skończył zapoznawać się z treścią listu. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Czekałam aż coś powie, każe mi odejść albo coś w tym rodzaju. Może napisze coś szybko i poleci mi zanieść Liderowi. W każdym razie stwierdziłam, że skoro nie zamknął mi drzwi przed nosem to muszę tu zostać.
Nie musiałam jednak czekać długo, bo zaraz ustąpił mi miejsca w drzwiach, po czym rozkazał równie chłodno jak wcześniej:
- Wejdź.
Spełniłam jego polecenie i wkroczyłam do dużego pokoju. Nie było w nim zbyt jasno. Pomimo tego, że na biurku paliła się świeca, nie zdołała ona choć w połowie oświetlić tak dużego pomieszczenia.
- Usiądź tam – wskazał krzesło przed biurkiem.
Usiadłam i rozejrzałam się. Choć nie zdołałam dokładnie zobaczyć wszystkiego, co tu się znajdowało, nie mogłam nie spostrzec tak istotnego szczegółu. Wszędzie gdzie spojrzałam, na ścianie, szafkach, na podłodze, wisiały lub leżały lalki. Ale nie były to takie zwyczajne, kolorowe zabawki, jakimi bawią się dzieci. Niektóre wprawdzie były podobne do ludzi, miały ich rozmiary i wygląd, ale zupełnie nie nadawały się do zabawy. Większość z niech pozbawiona była normalnej postaci i bardziej przypominała broń.
Nie podobało mi się tutaj. Z jakiegoś powodu pachniało tu śmiercią. Te marionetki przyprawiały mnie o dreszcze. Na dodatek unoszący się w pomieszczeniu zamach drewna i metalu pogłębiał mój lęk. Bałam się. Bałam się od początku, ale nie mogę się poddać. Muszę być silna.
- Nazywam się Akasuna Sasori. Podobno masz zajamować się naszymi roślinami. To prawda?
- Tak powiedział Lider…
- Ale ty nie masz pojęcia o hodowli i to ja mam cię uczyć – stwierdził wyraźnie niezadowolony – jak masz na imię?
- Tabby.
- Co jeszcze powiedział ci Lider? – spytał z ironią.
- Powiedział… – zawahałam się na chwilę – powiedział, że dam mi pan jakieś książki i udzieli mi kilku lekcji.
- Dobrze. W takim razie ustalmy coś sobie. Po pierwsze masz się do mnie zwracać z szacunkiem. Po drugie musisz słuchać moich poleceń. I po trzecie, nigdy się nie spóźniaj. Nienawidzę czekać – spojrzał się na mnie jak na osobę godną politowania i wyszedł, aby po kilku minutach wrócić ze stertą książek, które położył na biurku.
- Tu masz książki. Musisz je wszystkie przeczytać. Dokładnie – silnie zaakcentował ostatnie słowo – Nie będziemy marnować czasu – wyjął z szuflady notes i pióro – Zaczynamy lekcję. Słuchaj i notuj.
~~*~~
Po paru godzinach wykładów o roślinach, których nawet nie potrafiłam sobie wyobrazić i żmudnym notowaniu tego, co wydawało mi się najistotniejsze (czyli prawie wszystkiego, co zdążyłam) Sasori no Danna pozwolił mi skończyć na dzisiaj. Nie był aż tak zły, jak myślałam. Może i traktował mnie jak istotę gorszej kategorii i był niezbyt miły, ale mimo wszystko nie rzucił się na mnie i nie torturował, tak jak sobie to wcześniej wyobrażałam. Wróciłam do pokoju wyczerpana bardziej niż po całodniowym sprzątaniu biblioteki. Powieki same mi się zamykały, a głowa była ciężka i opadała na mi na dół. Zmęczona rzuciłam się tylko na łóżko.
- Myślałam, że będzie gorzej – westchnęłam – i ciekawe kim był ten blondyn…- pomyślałam przypominając sobie zdenerwowanego chłopaka, który mnie minął na korytarzu.
Zasnęłam. Jutro przecież nie mogłam się jutro spóźnić. Och! I muszę pójść na śniadanie, bo Lider mnie zabije…
05. Dziwna organizacja.
-Dziękuję – powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko.
-Pośpiesz się, za chwilę idziemy – odparł Lider wręczając mi długi, czarny płaszcz w czerwone chmurki, niezbyt ładne białe „skarpetki” oraz czarne buty.
Pobiegłam do łazienki. Szczęśliwa i trochę zdenerwowana założyłam moje nowe ubrania. Okazało się, że leży świetnie. Choć to trochę dziwne, że znali mój rozmiar buta…
Byłam teraz ubrana tak jak Lider i Sashimi. Czyli chyba naprawdę należę do ich organizacji. Skoro nawet dostałam ten mundurek, to może nie będzie tak źle, jak myślałam. Może nie zrobią mi krzywdy?
Musiałam skończyć przeglądanie się w lustrze szybciej niż bym chciała, ponieważ Lider wydawał się być coraz bardziej zniecierpliwiony. Zanim jednak wyszłam z łazienki, przeczesałam jeszcze włosy ręką. W końcu trzeba sobie jakoś radzić, nawet jeśli nie posiada się ani grzebienia, ani szczotki.
Kiedy przekraczając próg łazienki zobaczyłam Lidera trzymającego mój, a raczej jego zegarek w dłoni i przyglądającemu się mu uważnie, serce podeszło mi do gardła. Stanęłam jak wryta czekając na to, co teraz nastąpi. Chyba całe życie zaczęło przelatywać mi przed oczami. Zamknęłam je i pomyślałam, że zaraz poczuję jakieś uderzenie lub w najlepszym wypadku usłyszę głośny krzyk, skierowany wprost na mnie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Powoli uniosłam jedną powiekę, później drugą. Lider nadal znajdował się w tym samym miejscu i trzymał zegarek, ale teraz patrzył się na mnie. Nie wyglądał na rozgniewanego. Nie wyczuwałam od niego żadnej chęci mordu. Aż zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje.
-Widzę, że bardzo spodobał ci się mój zegar – powiedział z przekąsem – możesz go zatrzymać. Nie spotka cię nawet żadna kara, za to, że wzięłaś go beż pozwolenia z mojego gabinetu. Ale ostrzegam, jeśli jeszcze kiedyś powtórzy się taka sytuacja, jeśli jeszcze raz zabierzesz coś bez mojej zgody, to uwierz mi, wolałabyś się wtedy w ogóle nie urodzić – zagroził.
Moje oczy musiały teraz być tak wielkie, jak dwa spodki. Prawdę mówiąc, spodziewałam się jakiejś kary. Miało mi to ujść na sucho? Byłam bardzo zaskoczona brakiem konsekwencji.
-Chodźmy już, bo się spóźnimy – uśmiechnął się lekko i wyszedł.
Podążałam za nim będąc nadal w szoku.
-Kiedy będziemy już w kuchni, zajmiesz miejsce przy stole jak najbliżej mnie. Przedstawisz się paru członkom. Niestety na razie raczej nie poznasz wszystkich, bo wielu z nich jest teraz na misji. Musisz pamiętać, żeby ich niczym nie denerwować…dla własnego dobra – instruował mnie z powagą Lider.
W kuchni dało się czuć zapach jedzenia. Nie wiem jakiego dokładnie, ale od razu wydało mi się, że czegoś smacznego. Zazwyczaj mój nos mnie nie zawodzi. Może i tym razem tak będzie?
Jak zwykle cały mój spokój ducha wyparował, kiedy zobaczyłam nieznanych ludzi siedzących przy stole. Starałam się wyglądać tak, jakby ich obecność była dla mnie obojętna. Nie jestem pewna czy mi się to udało. Przynajmniej nie trzęsłam się ze strachu. Jeszcze nie.
Usiadłam, tak jak nakazał mi Lider, na krześle obok niego. Stół był nakryty, niektórzy nawet zaczęli już jeść. Przestali, kiedy Lider zaczął mówić.
-Jak już wiecie, nasza organizacja od niedawna posiada nowego członka…
-Chyba raczej członkinię – przerwał mu Sashimi i uśmiechnął się. Jednak, kiedy Lider obdarzył go srogim spojrzeniem, uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił.
-…przyprowadziłem ją dzisiaj, abyście się poznali – w tym momencie skierował swój wzrok na mnie i powiedział – zaczynaj.
-Witam – włożyłam całą swoją siłę woli w to, by mój głos nie drżał. Jak już wspominałam, tchórz ze mnie. A przedstawianie się nie należało do moich hobby. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzili tacy podejrzani ludzie…
-Przedstaw się – podpowiedział mi Lider ledwo słyszalnym szeptem.
- Tak, wiem – odparłam równie cicho, po czym już głośniej kontynuowałam – Mam na imię Tabby.
Prawdę mówiąc nic nie przychodziło mi do głowy. Zazwyczaj, kiedy zawierałam znajomość z nowymi ludźmi mówiłam coś w stylu „miło mi was poznać”. Ale w tej sytuacji nie wydawało mi się to zbyt sensowne. I przecież wcale nie było mi miło ich poznawać. Postanowiłam więc, że na tym moja kwestia się zakończy.
Po pomieszczeniu rozeszło się głuche „witaj” wypowiedziane przez jedną czy dwie osoby. Reszta w milczeniu mnie obserwowała.
- Dobrze Tabby, teraz może inni się przedstawią, abyś i ty ich poznała – Lider mówiąc to spojrzał na nich wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Najwyraźniej nikt nie miał zamiaru protestować, bo wszyscy posłusznie zaczęli wypowiadać swoje imiona. Rozpoczęła osoba siedząca po drugiej stronie stołu, parę miejsc dalej.
- Konan.
- Kakuzu.
- Hidan.
- Kisame.
- Zetsu.
Nie było ich zbyt wielu. Ale już ta piątka wystarczyła mi w zupełności. Teraz byłam pewna, że z tą organizacją jest coś nie tak. Ona nie była normalna. Wszyscy wyglądali dziwnie i…strasznie.
Kobieta, która przedstawiła się jako Konan była piękna, miała cudowne, niebieskie włosy, a w nich papierowy kwiat. Mimo to wydawała się bardzo poważna i oziębła.
Kakuzu miał zasłoniętą twarz tak, że nie dało się ujrzeć na niej nic, z wyjątkiem oczu. Za to Hidan wprost przeciwnie, jego twarz była doskonale widoczna. I nie tylko twarz. Miał rozpięty płaszcz, w taki sposób, że odsłaniał jego klatkę piersiową. Na szyi zawieszony miał ochraniacz, zapewne z logiem jakiejś wioski oraz długi medalion z tym samym znakiem, jaki widziałam podczas jednej z moich wędrówek po siedzibie. Jego włosy były całkiem siwe. Kisame okazał się być Sashimim, z którym miałam do czynienia już wcześniej.
Nawet teraz widziałam w myślach ten jego chytry uśmieszek.
Jeśli wygląd którejkolwiek z wcześniej wymienionych osób był dla mnie dziwny, to to, jak prezentował się Zetsu, było wprost nienormalne. Choć wiem, że na świecie pełno jest różnych osób, które odbiegają od wyobrażenia normalności i mają dosyć oryginalną powierzchowność, jak choćby Kisame, to Zetsu był kimś, w kogo aż trudno uwierzyć. Można powiedzieć, że składał się z dwóch połówek. Jedna była biała, druga czarna. Miał żółte oczy, zielone włosy i zielone…coś, podobne do muchołówki. Przypominał przez to jakąś roślinę, choć może w pewnym sensie nią był.
Nie ma co, nieźle wylądowałam. Pośród osób jakie mogłam wcześniej zobaczyć chyba wyłącznie w najgorszych koszmarach. Myśl o bliższych kontaktach z nimi napawała mnie lękiem lub odrazą. Ewentualnie i jednym i drugim. A teraz miałam z nimi mieszkać, jeść posiłki, przebywać. Jeśli w najbliższym czasie nie zwariuję od tego ciągłego strachu, stresu i niepewności, to już będzie ogromny sukces.
Śniadanie mijało w milczeniu. Nikt nic nie mówił, choć miałam wrażenie, że wcale nie mają ochoty na takie siedzenie w ciszy. Dziękowałam w myślach, że nie zadawali mi żadnych pytań. Przynajmniej w ten sposób, nie odzywając się, udawało mi się zachować resztki godności.
Wprawdzie nałożyłam sobie na talerz niewielką porcję przygotowanego przez kogoś z nich jedzenia, ale nie mogłam nic przełknąć. Czułam się przy nich taka skrępowana. Nie ufałam im i co chwilę spoglądałam w kierunku, w którym siedzieli. Po jakimś czasie skończyli jeść i zaczęli opuszczać kuchnię. W końcu znów zostałam sam na sam z Liderem, który również zakończył posiłek. Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć, czy raczej nie. Z zakłopotania wyrwał mnie jego głos.
- Skoro, jak widzę, nie masz zamiaru już jeść, to może zabrałabyś się za swoją pracę – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak, oczywiście, już się zbieram – odparłam i wstałam, zabierając talerz w celu jego umycia – tylko nie wiem, gdzie ona jest…ta biblioteka – przypomniałam sobie.
Podeszłam do zlewu i pozmywałam po sobie.
- Tak właśnie myślałem, dlatego przygotowałem ci plan – podał mi niedużą, poskładaną kartkę, kiedy stanęłam przed nim – są na nim najbardziej istotne dla ciebie miejsca w siedzibie takie jak kuchnia, pokoje członków, twój pokój, mój gabinet i biblioteka. No i oczywiście wiele innych miejsc. Nie zaznaczałem jednak wszystkiego. Jeśli znajdziesz się przed jakimś pomieszczeniem, którego tam nie ma, to najlepiej nie wchodź do niego.
- Rozumiem.
- To teraz idź, gdzie masz iść, zrób co masz zrobić, a jak skończysz to przyjdź do mnie. Pamiętaj, żebyś nie zniszczyła niczego, kiedy będziesz sprzątać – upomniał mnie i wyszedł.
Zostałam w kuchni sama. Rozłożyłam więc kartkę i przyjrzałam się jej dokładnie. Zdziwiłam się. Plan ten był wykonany tak, że nawet ktoś nie znający się na mapach i tego typu rzeczach, mógł go bez problemu odczytać.
Nie zastanawiając się długo ruszyłam przed siebie, podążając ciemnymi korytarzami cały czas bacznie pilnując, aby moja trasa zgadzała się z tą na rysunku. Po jakiejś godzinnej wędrówce wydawało mi się, że dotarłam na miejsce. Stojąc przed dużymi drzwiami, które spokojnie mogłabym nazwać wrotami, na chwilę się zawahałam. Przypomniłam sobie jednak, że to moja praca. Praca, którą muszę wykonać, dlatego już pewniej lecz nie pozbawiona pewnych wątpliwości, weszłam do środka.
Wewnątrz było ciemno. Dzięki świecy, którą miałam przy sobie, zauważyłam pochodnie wiszące na ścianach. Zapaliłam najpierw jedną, a później po kolei podchodziłam do każdej z nich i podpalałam. Było ich bardzo dużo, ale i pomieszczenie, w którym znajdowałam się teraz nie należało do najmniejszych. Tak naprawdę było ogromne!
Kiedy zrobiło się jasno, mogłam już ocenić ile pracy mnie czeka. A czekało właściwie okropnie dużo. Bo choć w całym pokoju stało mnóstwo olbrzymich półek, to prawie na żadnej z nich nie było książek. Wszystkie leżały obok nich na wielkich stosach, na podłodze. Nie wspomnę już nawet o tym, jak wiele kurzu tu się znajdowało.
Po wstępnym oszacowaniu stwierdziłam, że zrobienie porządku w tej oto bibliotece, zajmie mi co najmniej dwa tygodnie. Z jednej strony ucieszyło mnie, że będę miała co robić, z drugiej jednak wcale nie podobało mi się, że będę musiała się tyle namęczyć. Tak naprawdę to nigdy nie należałam do aż tak pracowitych osób.
Nie wiedziałam od czego zacząć, dlatego przy pomocy planu, odnalazłam schowek i zabrałam z niego parę wiader, mop, ścierki i środki czystości. Dobrze, że mają tu takie rzeczy (nie chciałam używać tych samych narzędzi, co u siebie w pokoju, bo…bo uważałam je od tamtej pory za moje!). W wiaderkach przyniosłam sobie jeszcze wodę i rozpoczęłam sprzątanie. Postanowiłam, że zacznę od wytarcia wszystkich półek. Jedna po drugiej stawały się czyste i pachnące.
Porządkowanie pomimo tego, że było bardzo męczące i trwało już trzeci tydzień, zdawało się powoli kończyć. Większość książek znajdowała się już na swoich miejscach, a i kurzu nie było teraz tak dużo. Podczas układania tych wszystkich, zapewne niezwykle ciekawych lektur, udało mi się znaleźć dosyć sporo takich o tematyce, której poszukiwałam. Także na chwilę obecną miałam na przykład: „Rośliny naszego podwórza. Zioła lecznicze i magiczne”, „Encyklopedię ziół, roślin i innych chwastów”, „Hodowlę roślin z elementami genetyki i biotechnologii”, czy „Vademecum młodego truciciela”. Przyznam szczerze, że gdybym nie musiała, to raczej nie byłabym tak zdesperowana, żeby przeczytać którąś z nich.
Wycierałam właśnie kolejną książkę, której tytuł brzmiał „Porcja śmierci dla niewtajemniczonych, czyli 100 najbardziej śmiercionośnych technik ostatnich 30 lat”. Nazwa, co by nie mówić, bardzo wymowna. Nie zastanawiałam się nad nią dłużej, bo nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się nerwowo i spostrzegłam osobę stojącą niedaleko. Rozpoznałam w niej kobietę o imieniu Konan. Po tym jak się odwróciłam, podeszła do mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy.
- Mam na imię Konan – zaczęła – jak z resztą wiesz – uśmiechnęła się leciutko. Wydała mi się nieco zakłopotana – wcześniej nie miałyśmy szansy dłużej porozmawiać. A już dawno nie spotkałam cię w kuchni.
- Mam dużo pracy…- wymamrotałam nieśmiało. Może źle ją oceniłam? Teraz nie czuję od niej tego zimna co poprzednio.
- Widzę. Skoro jesteś tak zajęta przejdę od razu do rzeczy – jej uśmiech zniknął, głos stał się tak lodowaty jak wcześniej – chociaż Pein cię przyjął, ja jakoś nie mogę cię zaakceptować. Nie lubię cię. Jeśli tylko będę miała dobry pretekst, to zabiję cię bez wahania – zjawiła się niespodziewanie za mną i przystawiła kunai do szyi – nie myśl sobie, że wszyscy będą tu dla ciebie mili i wyrozumiali, tak jak on. To organizacja morderców i sadystów. Poderżną ci gardło, kiedy tylko będą mieli taką ochotę.
Zesztywniałam ze strachu. Czułam jak jej głos wchodzi do mojej głowy i paraliżuje moje ciało. Byłam przerażona. Bałam się cokolwiek powiedzieć lub nawet oddychać.
- Nigdy nie wchodź mi w drogę…i – zamilkła na chwilę – zresztą nieważne – powiedziała.
Zanim zdążyłam pomyśleć o tym co ma zamiar zrobić, jej kunai zniknął spod mojej szyi, tak samo jak ona. Opadłam na kolana i rozejrzałam się wokół. Nigdzie jej nie było.
Powoli otrząsnęłam się z szoku i wracałam do normalnego stanu. Serce nadal waliło mi jak młot, ale przerażenie ustępowało. Czego ona ode mnie chciała? Przecież nie zrobiłam jej nic złego, a wydawała się być na mnie wściekła.
Kiedy już się uspokoiłam, wróciłam do sprzątania. Powycierałam jeszcze parę książek, ale poczułam się strasznie zmęczona po tamtym spotkaniu. Już szłam zgasić jedną z pochodni, kiedy to zobaczyłam stertę z jakimiś teczkami. Zaciekawiona podeszłam i wzięłam jedną do ręki. Znajdowały się tam jakieś wycinki z gazet. Na każdej z nich dostrzegłam słowo, które mnie zaintrygowało. „Akatsuki”. Zabrałam teczkę do swojego pokoju. Może uda mi się dowiedzieć o tej organizacji czegoś więcej?
-Pośpiesz się, za chwilę idziemy – odparł Lider wręczając mi długi, czarny płaszcz w czerwone chmurki, niezbyt ładne białe „skarpetki” oraz czarne buty.
Pobiegłam do łazienki. Szczęśliwa i trochę zdenerwowana założyłam moje nowe ubrania. Okazało się, że leży świetnie. Choć to trochę dziwne, że znali mój rozmiar buta…
Byłam teraz ubrana tak jak Lider i Sashimi. Czyli chyba naprawdę należę do ich organizacji. Skoro nawet dostałam ten mundurek, to może nie będzie tak źle, jak myślałam. Może nie zrobią mi krzywdy?
Musiałam skończyć przeglądanie się w lustrze szybciej niż bym chciała, ponieważ Lider wydawał się być coraz bardziej zniecierpliwiony. Zanim jednak wyszłam z łazienki, przeczesałam jeszcze włosy ręką. W końcu trzeba sobie jakoś radzić, nawet jeśli nie posiada się ani grzebienia, ani szczotki.
Kiedy przekraczając próg łazienki zobaczyłam Lidera trzymającego mój, a raczej jego zegarek w dłoni i przyglądającemu się mu uważnie, serce podeszło mi do gardła. Stanęłam jak wryta czekając na to, co teraz nastąpi. Chyba całe życie zaczęło przelatywać mi przed oczami. Zamknęłam je i pomyślałam, że zaraz poczuję jakieś uderzenie lub w najlepszym wypadku usłyszę głośny krzyk, skierowany wprost na mnie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Powoli uniosłam jedną powiekę, później drugą. Lider nadal znajdował się w tym samym miejscu i trzymał zegarek, ale teraz patrzył się na mnie. Nie wyglądał na rozgniewanego. Nie wyczuwałam od niego żadnej chęci mordu. Aż zaczęłam się zastanawiać, co się dzieje.
-Widzę, że bardzo spodobał ci się mój zegar – powiedział z przekąsem – możesz go zatrzymać. Nie spotka cię nawet żadna kara, za to, że wzięłaś go beż pozwolenia z mojego gabinetu. Ale ostrzegam, jeśli jeszcze kiedyś powtórzy się taka sytuacja, jeśli jeszcze raz zabierzesz coś bez mojej zgody, to uwierz mi, wolałabyś się wtedy w ogóle nie urodzić – zagroził.
Moje oczy musiały teraz być tak wielkie, jak dwa spodki. Prawdę mówiąc, spodziewałam się jakiejś kary. Miało mi to ujść na sucho? Byłam bardzo zaskoczona brakiem konsekwencji.
-Chodźmy już, bo się spóźnimy – uśmiechnął się lekko i wyszedł.
Podążałam za nim będąc nadal w szoku.
-Kiedy będziemy już w kuchni, zajmiesz miejsce przy stole jak najbliżej mnie. Przedstawisz się paru członkom. Niestety na razie raczej nie poznasz wszystkich, bo wielu z nich jest teraz na misji. Musisz pamiętać, żeby ich niczym nie denerwować…dla własnego dobra – instruował mnie z powagą Lider.
W kuchni dało się czuć zapach jedzenia. Nie wiem jakiego dokładnie, ale od razu wydało mi się, że czegoś smacznego. Zazwyczaj mój nos mnie nie zawodzi. Może i tym razem tak będzie?
Jak zwykle cały mój spokój ducha wyparował, kiedy zobaczyłam nieznanych ludzi siedzących przy stole. Starałam się wyglądać tak, jakby ich obecność była dla mnie obojętna. Nie jestem pewna czy mi się to udało. Przynajmniej nie trzęsłam się ze strachu. Jeszcze nie.
Usiadłam, tak jak nakazał mi Lider, na krześle obok niego. Stół był nakryty, niektórzy nawet zaczęli już jeść. Przestali, kiedy Lider zaczął mówić.
-Jak już wiecie, nasza organizacja od niedawna posiada nowego członka…
-Chyba raczej członkinię – przerwał mu Sashimi i uśmiechnął się. Jednak, kiedy Lider obdarzył go srogim spojrzeniem, uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił.
-…przyprowadziłem ją dzisiaj, abyście się poznali – w tym momencie skierował swój wzrok na mnie i powiedział – zaczynaj.
-Witam – włożyłam całą swoją siłę woli w to, by mój głos nie drżał. Jak już wspominałam, tchórz ze mnie. A przedstawianie się nie należało do moich hobby. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzili tacy podejrzani ludzie…
-Przedstaw się – podpowiedział mi Lider ledwo słyszalnym szeptem.
- Tak, wiem – odparłam równie cicho, po czym już głośniej kontynuowałam – Mam na imię Tabby.
Prawdę mówiąc nic nie przychodziło mi do głowy. Zazwyczaj, kiedy zawierałam znajomość z nowymi ludźmi mówiłam coś w stylu „miło mi was poznać”. Ale w tej sytuacji nie wydawało mi się to zbyt sensowne. I przecież wcale nie było mi miło ich poznawać. Postanowiłam więc, że na tym moja kwestia się zakończy.
Po pomieszczeniu rozeszło się głuche „witaj” wypowiedziane przez jedną czy dwie osoby. Reszta w milczeniu mnie obserwowała.
- Dobrze Tabby, teraz może inni się przedstawią, abyś i ty ich poznała – Lider mówiąc to spojrzał na nich wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu. Najwyraźniej nikt nie miał zamiaru protestować, bo wszyscy posłusznie zaczęli wypowiadać swoje imiona. Rozpoczęła osoba siedząca po drugiej stronie stołu, parę miejsc dalej.
- Konan.
- Kakuzu.
- Hidan.
- Kisame.
- Zetsu.
Nie było ich zbyt wielu. Ale już ta piątka wystarczyła mi w zupełności. Teraz byłam pewna, że z tą organizacją jest coś nie tak. Ona nie była normalna. Wszyscy wyglądali dziwnie i…strasznie.
Kobieta, która przedstawiła się jako Konan była piękna, miała cudowne, niebieskie włosy, a w nich papierowy kwiat. Mimo to wydawała się bardzo poważna i oziębła.
Kakuzu miał zasłoniętą twarz tak, że nie dało się ujrzeć na niej nic, z wyjątkiem oczu. Za to Hidan wprost przeciwnie, jego twarz była doskonale widoczna. I nie tylko twarz. Miał rozpięty płaszcz, w taki sposób, że odsłaniał jego klatkę piersiową. Na szyi zawieszony miał ochraniacz, zapewne z logiem jakiejś wioski oraz długi medalion z tym samym znakiem, jaki widziałam podczas jednej z moich wędrówek po siedzibie. Jego włosy były całkiem siwe. Kisame okazał się być Sashimim, z którym miałam do czynienia już wcześniej.
Nawet teraz widziałam w myślach ten jego chytry uśmieszek.
Jeśli wygląd którejkolwiek z wcześniej wymienionych osób był dla mnie dziwny, to to, jak prezentował się Zetsu, było wprost nienormalne. Choć wiem, że na świecie pełno jest różnych osób, które odbiegają od wyobrażenia normalności i mają dosyć oryginalną powierzchowność, jak choćby Kisame, to Zetsu był kimś, w kogo aż trudno uwierzyć. Można powiedzieć, że składał się z dwóch połówek. Jedna była biała, druga czarna. Miał żółte oczy, zielone włosy i zielone…coś, podobne do muchołówki. Przypominał przez to jakąś roślinę, choć może w pewnym sensie nią był.
Nie ma co, nieźle wylądowałam. Pośród osób jakie mogłam wcześniej zobaczyć chyba wyłącznie w najgorszych koszmarach. Myśl o bliższych kontaktach z nimi napawała mnie lękiem lub odrazą. Ewentualnie i jednym i drugim. A teraz miałam z nimi mieszkać, jeść posiłki, przebywać. Jeśli w najbliższym czasie nie zwariuję od tego ciągłego strachu, stresu i niepewności, to już będzie ogromny sukces.
Śniadanie mijało w milczeniu. Nikt nic nie mówił, choć miałam wrażenie, że wcale nie mają ochoty na takie siedzenie w ciszy. Dziękowałam w myślach, że nie zadawali mi żadnych pytań. Przynajmniej w ten sposób, nie odzywając się, udawało mi się zachować resztki godności.
Wprawdzie nałożyłam sobie na talerz niewielką porcję przygotowanego przez kogoś z nich jedzenia, ale nie mogłam nic przełknąć. Czułam się przy nich taka skrępowana. Nie ufałam im i co chwilę spoglądałam w kierunku, w którym siedzieli. Po jakimś czasie skończyli jeść i zaczęli opuszczać kuchnię. W końcu znów zostałam sam na sam z Liderem, który również zakończył posiłek. Nie wiedziałam, czy powinnam coś powiedzieć, czy raczej nie. Z zakłopotania wyrwał mnie jego głos.
- Skoro, jak widzę, nie masz zamiaru już jeść, to może zabrałabyś się za swoją pracę – bardziej stwierdził niż zapytał.
- Tak, oczywiście, już się zbieram – odparłam i wstałam, zabierając talerz w celu jego umycia – tylko nie wiem, gdzie ona jest…ta biblioteka – przypomniałam sobie.
Podeszłam do zlewu i pozmywałam po sobie.
- Tak właśnie myślałem, dlatego przygotowałem ci plan – podał mi niedużą, poskładaną kartkę, kiedy stanęłam przed nim – są na nim najbardziej istotne dla ciebie miejsca w siedzibie takie jak kuchnia, pokoje członków, twój pokój, mój gabinet i biblioteka. No i oczywiście wiele innych miejsc. Nie zaznaczałem jednak wszystkiego. Jeśli znajdziesz się przed jakimś pomieszczeniem, którego tam nie ma, to najlepiej nie wchodź do niego.
- Rozumiem.
- To teraz idź, gdzie masz iść, zrób co masz zrobić, a jak skończysz to przyjdź do mnie. Pamiętaj, żebyś nie zniszczyła niczego, kiedy będziesz sprzątać – upomniał mnie i wyszedł.
Zostałam w kuchni sama. Rozłożyłam więc kartkę i przyjrzałam się jej dokładnie. Zdziwiłam się. Plan ten był wykonany tak, że nawet ktoś nie znający się na mapach i tego typu rzeczach, mógł go bez problemu odczytać.
Nie zastanawiając się długo ruszyłam przed siebie, podążając ciemnymi korytarzami cały czas bacznie pilnując, aby moja trasa zgadzała się z tą na rysunku. Po jakiejś godzinnej wędrówce wydawało mi się, że dotarłam na miejsce. Stojąc przed dużymi drzwiami, które spokojnie mogłabym nazwać wrotami, na chwilę się zawahałam. Przypomniłam sobie jednak, że to moja praca. Praca, którą muszę wykonać, dlatego już pewniej lecz nie pozbawiona pewnych wątpliwości, weszłam do środka.
Wewnątrz było ciemno. Dzięki świecy, którą miałam przy sobie, zauważyłam pochodnie wiszące na ścianach. Zapaliłam najpierw jedną, a później po kolei podchodziłam do każdej z nich i podpalałam. Było ich bardzo dużo, ale i pomieszczenie, w którym znajdowałam się teraz nie należało do najmniejszych. Tak naprawdę było ogromne!
Kiedy zrobiło się jasno, mogłam już ocenić ile pracy mnie czeka. A czekało właściwie okropnie dużo. Bo choć w całym pokoju stało mnóstwo olbrzymich półek, to prawie na żadnej z nich nie było książek. Wszystkie leżały obok nich na wielkich stosach, na podłodze. Nie wspomnę już nawet o tym, jak wiele kurzu tu się znajdowało.
Po wstępnym oszacowaniu stwierdziłam, że zrobienie porządku w tej oto bibliotece, zajmie mi co najmniej dwa tygodnie. Z jednej strony ucieszyło mnie, że będę miała co robić, z drugiej jednak wcale nie podobało mi się, że będę musiała się tyle namęczyć. Tak naprawdę to nigdy nie należałam do aż tak pracowitych osób.
Nie wiedziałam od czego zacząć, dlatego przy pomocy planu, odnalazłam schowek i zabrałam z niego parę wiader, mop, ścierki i środki czystości. Dobrze, że mają tu takie rzeczy (nie chciałam używać tych samych narzędzi, co u siebie w pokoju, bo…bo uważałam je od tamtej pory za moje!). W wiaderkach przyniosłam sobie jeszcze wodę i rozpoczęłam sprzątanie. Postanowiłam, że zacznę od wytarcia wszystkich półek. Jedna po drugiej stawały się czyste i pachnące.
~~*~~
Tak mijał mi dzień po dniu. Wstawałam wcześnie rano, szłam coś zjeść a następnie udawałam się do biblioteki. Unikałam jedzenia wspólnie z członkami. Starałam się też, jak tylko mogłam, nie spotykać ich na korytarzu. Jak na razie szło mi świetnie, bo nie spotkałam nikogo.Porządkowanie pomimo tego, że było bardzo męczące i trwało już trzeci tydzień, zdawało się powoli kończyć. Większość książek znajdowała się już na swoich miejscach, a i kurzu nie było teraz tak dużo. Podczas układania tych wszystkich, zapewne niezwykle ciekawych lektur, udało mi się znaleźć dosyć sporo takich o tematyce, której poszukiwałam. Także na chwilę obecną miałam na przykład: „Rośliny naszego podwórza. Zioła lecznicze i magiczne”, „Encyklopedię ziół, roślin i innych chwastów”, „Hodowlę roślin z elementami genetyki i biotechnologii”, czy „Vademecum młodego truciciela”. Przyznam szczerze, że gdybym nie musiała, to raczej nie byłabym tak zdesperowana, żeby przeczytać którąś z nich.
Wycierałam właśnie kolejną książkę, której tytuł brzmiał „Porcja śmierci dla niewtajemniczonych, czyli 100 najbardziej śmiercionośnych technik ostatnich 30 lat”. Nazwa, co by nie mówić, bardzo wymowna. Nie zastanawiałam się nad nią dłużej, bo nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się nerwowo i spostrzegłam osobę stojącą niedaleko. Rozpoznałam w niej kobietę o imieniu Konan. Po tym jak się odwróciłam, podeszła do mnie tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy.
- Mam na imię Konan – zaczęła – jak z resztą wiesz – uśmiechnęła się leciutko. Wydała mi się nieco zakłopotana – wcześniej nie miałyśmy szansy dłużej porozmawiać. A już dawno nie spotkałam cię w kuchni.
- Mam dużo pracy…- wymamrotałam nieśmiało. Może źle ją oceniłam? Teraz nie czuję od niej tego zimna co poprzednio.
- Widzę. Skoro jesteś tak zajęta przejdę od razu do rzeczy – jej uśmiech zniknął, głos stał się tak lodowaty jak wcześniej – chociaż Pein cię przyjął, ja jakoś nie mogę cię zaakceptować. Nie lubię cię. Jeśli tylko będę miała dobry pretekst, to zabiję cię bez wahania – zjawiła się niespodziewanie za mną i przystawiła kunai do szyi – nie myśl sobie, że wszyscy będą tu dla ciebie mili i wyrozumiali, tak jak on. To organizacja morderców i sadystów. Poderżną ci gardło, kiedy tylko będą mieli taką ochotę.
Zesztywniałam ze strachu. Czułam jak jej głos wchodzi do mojej głowy i paraliżuje moje ciało. Byłam przerażona. Bałam się cokolwiek powiedzieć lub nawet oddychać.
- Nigdy nie wchodź mi w drogę…i – zamilkła na chwilę – zresztą nieważne – powiedziała.
Zanim zdążyłam pomyśleć o tym co ma zamiar zrobić, jej kunai zniknął spod mojej szyi, tak samo jak ona. Opadłam na kolana i rozejrzałam się wokół. Nigdzie jej nie było.
Powoli otrząsnęłam się z szoku i wracałam do normalnego stanu. Serce nadal waliło mi jak młot, ale przerażenie ustępowało. Czego ona ode mnie chciała? Przecież nie zrobiłam jej nic złego, a wydawała się być na mnie wściekła.
Kiedy już się uspokoiłam, wróciłam do sprzątania. Powycierałam jeszcze parę książek, ale poczułam się strasznie zmęczona po tamtym spotkaniu. Już szłam zgasić jedną z pochodni, kiedy to zobaczyłam stertę z jakimiś teczkami. Zaciekawiona podeszłam i wzięłam jedną do ręki. Znajdowały się tam jakieś wycinki z gazet. Na każdej z nich dostrzegłam słowo, które mnie zaintrygowało. „Akatsuki”. Zabrałam teczkę do swojego pokoju. Może uda mi się dowiedzieć o tej organizacji czegoś więcej?
04. Przerwana rozmowa.
Obudziłam się i już chciałam spojrzeć na zegarek i sprawdzić, która jest godzina, kiedy to zorientowałam się, że go nie mam. Zaraz potem zauważyłam, że nie jestem w swoim pokoju, a już po chwili przypomniałam sobie, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Ogarnęła mnie pewnego rodzaju niechęć oraz smutek. Wkrótce pojawiła się również niepewność, więc wstałam.
Zasnęłam w ubraniu, dlatego teraz poszłam do łazienki w celu wykonania porannej toalety. Niestety nie miałam żadnych ubrań, aby się przebrać. Kiedy skończyłam, stwierdziłam, że straszny tu burdel i zaczęłam sprzątać. Nie miałam pojęcia co innego mogłabym tu robić. Lider poradził mi, żebym nie wychodziła z pokoju. Jakoś nigdzie mi się nie spieszyło, jednak zaczynałam powoli przypominać sobie o tym, że jestem głodna. Próbując oszukać swój żołądek starałam się o tym nie myśleć i skupić się na czynnościach takich jak: zamiatanie, ścieranie, polerowanie, układanie i mycie. Wszystkie potrzebne do tego rzeczy znalazłam w szafie (nie licząc miotły, która była oparta o ścianę).
Ten pokój był naprawdę brudny! Za to kiedy udało mi się skończyć, pomimo ogromnego zmęczenia poczułam satysfakcję. Zawsze lubiłam mieć porządek, zwłaszcza w miejscu, w którym spałam. Bo co to za przyjemność, kiedy taka ilość kurzu i brudu leży na podłodze, a ściany pokryte są pajęczynami? Nie, to stanowczo nie moje klimaty.
Skończyłam pracę, jednak teraz już naprawdę nie wiedziałam, co mam robić. Zastanawiałam się która może być godzina. W końcu wysiłek sprawił, że zrobiłam się jeszcze głodniejsza niż byłam. Może by tak…Nie! Nie mogę wyjść. Nie znam tego miejsca, nie wiem, co może mnie tu spotkać…oczywiście oprócz pewnej śmierci. A ten Lider… on coś knuje. Niby mówił, że nic mi się nie stanie, ale jak się przy tym śmiał! Może tylko żartował? Nie potrafię odgadnąć, co on planuje.
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie. Odruchowo rozejrzałam się po pokoju i kiedy wzrokiem natrafiłam na drzwi, ogarnął mnie niepokój. Jednak nie miałam innego wyjścia. Trzeba było coś zrobić, co on wtedy powiedział? „Nie myśl, że zamknięcie drzwi kluczem coś ci da, bo dla wszystkich, poza tobą, nie są one zbytnim utrudnieniem” Chyba tak to szło…
Wstałam i wolnym krokiem podeszłam do drzwi.
- Kto tam? – zapytałam, starając się, aby mój głos zbytnio nie drżał.
- Twój Lider – zabrzmiał głos, rzeczywiście znajomy, jednak nie wydawał się być taki spokojny jak wczoraj. Dziś był zimny i szorstki. Ogarnęło mnie ostatnio tak doskonale znane uczucie – strach.
Nerwowo przekręciłam kluczyk i energicznie otworzyłam drzwi.
- Proszę – powiedziałam i zrobiłam przejście mojemu gościowi. Ten jednak nie wszedł, lecz nadal stał przed wejściem i patrzył się na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Przez chwilę poczułam się jak eksponat na wystawie lustrowany przez jakiegoś znawcę.
- Trochę Ci to zajęło.
- P-przepraszam-m – nie dałam rady dłużej panować nad swoimi emocjami. Już cała się trzęsłam. Przyznaję, tchórz ze mnie.
- Chodź. Skończymy rozmowę w moim gabinecie.
Iść. To było jedyne słuszne rozwiązanie. Tak więc szłam aż do momentu, kiedy przekraczając próg gabinetu, Lider rozkazał abym usiadła.
Nic się tu nie zmieniło. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo wczoraj byłam zbyt przerażona, aby zapamiętać takie rzeczy. Jestem jednak pewna, że sterta ksiąg leżących na biurku gdzieś zniknęła.
Lider również usiadł. Nie mogłam odczytać co dokładnie malowało się na jego twarzy, bo ta nie wyrażała naprawdę nic! Nie wiem jak to możliwe, ale tak było. Żadnych uczuć. W porównaniu o tego Lidera z którym rozmawiałam dzień wcześniej, wydawał się być zupełnie innym człowiekiem. Tylko jego oczy…takie przenikliwe. Nie, Tabby! Nie patrz się w nie. Czuję, że lepiej będzie, jeśli po prostu nie będziesz na niego patrzeć.
Opuściłam wzrok i skierowałam go na pióro leżące sobie ładnie pomiędzy plikiem papieru a słoiczkiem z tuszem. Spięta, przestraszona, czekałam aż „Mój Lider” przemówi.
- Nie wyglądasz najlepiej. Wszystko w porządku? – spytał. Wydawać by się mogło, że naprawdę się o mnie martwi, gdyby nie jego niezwykle sarkastyczny ton.
- Tak!- odrapałam, byleby jak najszybciej to się skończyło.
W tym momencie dało się słyszeć głośnie pukanie do drzwi.
- Wejść – Lider nie wydawał się być zbyt zaskoczonym, kiedy Sashimi wszedł i zaczął szybko mówić.
- Liderze mamy problem…
- Wiem, idziemy natychmiast – powiedział, po czym odwrócił się do mnie – wracaj do pokoju. Powinnaś się tam jakoś dostać. Do rozmowy wrócimy później.
I wyszli, zostawiając mnie samą. Od razu kamień spadł mi z serca, nerwy puściły i odetchnęłam z ulgą. Byłam szczęśliwa, że nie będę musiała na razie rozmawiać z Liderem. Jednak zastanawiałam się co się stało. Sashimi wydawał się być strasznie zdenerwowany. To raczej nie wróżyło nic dobrego. Może ta cała organizacja ma jakieś kłopoty?
Bardziej niż problemami Akastuki, przejęta byłam własnym żołądkiem, który dawał mi wyraźne sygnały (dźwiękowe dop.aut.) na to, że jestem okropnie głodna. Na początku pomyślałam o tym, że może jest tu jakaś kuchnia albo spiżarnia i że mogłabym jej poszukać na własną rękę. Lecz szybko porzuciłam ten pomysł, przypominając sobie jak rozległym labiryntem jest to miejsce oraz o tym, że kompletnie go nie znam. Moja wycieczka pewnie nie skończyłaby się zbyt ciekawie. Postanowiłam więc zrobić to, co kazał mi Lider, a więc wrócić do swojego pokoju. To wydawało się łatwiejsze niż wędrówka w poszukiwaniu jedzenia.
Podniosłam się więc i już miałam wychodzić, kiedy to zauważyłam coś bardzo ciekawego. Na jednej z półek, jakich w gabinecie było pełno, stał nieduży zegar. Podeszłam, aby lepiej się mu przyjrzeć. Był jakby wyrzeźbiony z metalu. Przedstawiał jakieś dziwnie poskręcane postacie, u których nie sposób było zobaczyć twarzy. Jego tarcza była biała, a cyfry czerwone. I co najważniejsze chyba dobrze chodził. Wskazywał godzinę trzecią po południu.
Pomyślałam o tym, że będę znowu siedzieć w swoim pokoju, nie znając nawet godziny. Później pomyślałam o tym, że jeśli zabiorę sobie ten zegarek, na pewno Lider mnie zabije. Raczej nie wyglądał na osobę, która lubi, kiedy rusza się jej rzeczy, zwłaszcza dzisiaj. Choć wiedziałam, że to się źle skończy, zabrałam zegarek ze sobą i wyszłam. Najwyżej oddam go przy następnym spotkaniu (Wiem. O ja naiwna!).
Starałam sobie przypomnieć drogę jaką szłam, kiedy Lider prowadził mnie do pokoju. Nie za dobrze mi to wychodziło, ale wytężyłam cały swój umysł i jakoś udało mi się znaleźć właściwą drogę.
Zegar postawiłam na stoliku, a sama położyłam się na łóżku i wpatrywałam się we wskazówki. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
Obudziłam się, kiedy zegar wskazywał ósmą wieczorem. Przeciągnęłam się i otarłam oczy ręką. Spojrzałam jeszcze raz na zegar, a wtedy zobaczyłam na stoliku kartkę papieru. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam na głos:
„Przyjdź do mojego gabinetu, jak tylko się obudzisz. Lider”
Szybko wstałam i pobiegłam do tej jaskini lwa. Pamiętałam już drogę, więc dotarłam bez większych problemów. Zaczęłam się denerwować, ale zapukałam.
- Wejdź – myślałam, że usłyszę ten lodowaty, szorstki głos, jednak tym razem wydawało się, że mówi to ten sam Lider, z którym rozmawiałam, kiedy tu przybyłam.
Usiadłam zaproszona gestem. Rzeczywiście, nawet na jego twarzy malował się ten sam zagadkowy uśmiech. Poczułam, że nie denerwuję się już tak bardzo jak wcześniej i że nie trzęsę się ze strachu. Niemożliwe, co za postęp…
- Wcześniej nam przerwano, ale teraz już to się nie wydarzy – powiedział to spokojnie, bez żadnego sarkazmu – jak już wcześniej mówiłem i jak zresztą sama wybrałaś, jesteś członkinią Akatsuki. Wszyscy tutaj oprócz ciebie są shinobi, dlatego nie będę mógł przydzielić ci żadnej misji…
”Misji? Ciekawe czym się oni zajmują. Wiem, że są niebezpieczni i silni, ale o co im chodzi..” pomyślałam, a Lider spojrzał się na mnie tak, jakby wiedział o czym myślę i uśmiechnął się nieznacznie.”Nie, raczej nie będę go o to pytać.”
- …co nie oznacza, że będziesz tutaj tylko siedzieć. Zgodziłaś się wykonywać wszystkie moje polecenia, także znalazłem coś, w czym się przydasz – popatrzył się na mnie znacząco.
- Słucham.
- Jako, że jeden z członków nie może za często przebywać w siedzibie, ty zajmiesz się roślinami, które hodujemy.
- Roślinami? – spytałam zdziwiona.
- Tak. Są nam potrzebne do wyrobu trucizn oraz leków.
- Tylko ja nie bardzo znam się na roślinach – powiedziałam spuszczając głowę zawstydzona.
- Dlatego będziesz musiała się nauczyć. Myślę, że członkowie, pożyczą ci materiałów, z których dowiesz się, jak je hodować. Wydaje mi się, że w naszej bibliotece również znajdzie się coś na ten temat – uśmiechnął się tak, jakby był już bardzo rozbawiony tym co mówi – ale jeśli będziesz chciała coś tam znaleźć, najpierw będziesz musiała tam posprzątać. I oto twoje pierwsze zadanie. Rozumiesz?
- Tak, tak! Kiedy mam zacząć? – już nie mogłam się doczekać, w końcu nie będę musiała siedzieć bezczynnie.
- Zaczniesz jutro – jego uśmiech zniknął – Jest jeszcze coś. Mamy tutaj wyznaczone pory posiłków, co nie znaczy, że nie możesz nic jeść między nimi. Śniadanie i obiad są zawsze o ósmej rano i czwartej po południu. Kolacje każdy organizuje sobie sam…
Na myśl o jedzeniu niespodziewanie zaczęło mi burczeć w brzuchu. Lider znów się uśmiechnął.
- …zaraz zaprowadzę cię do kuchni, nie martw się. Na czym to skończyłem? Aha…co do tych posiłków, każdy z członków przygotowuje je w określonych terminach. Ty też będziesz musiała się dostosować. Umiesz gotować?
- Nie bardzo – przyznałam się.
- W ogóle?
- Coś tam umiem, ale nigdy nie gotowałam dla wielu ludzi – odparłam zgodnie z prawdą.
- W takim razie poradzisz sobie. Chyba chcesz mnie o coś zapytać.
- Ja?… Ach, tak – wyrwałam się z zamyślenia – to znaczy nie. Nie chcę.
- Naprawdę? Rozumiem – znów spojrzał na mnie jakby prześwietlał mnie całą. – w takim razie chodźmy, chyba jesteś już naprawdę głodna. I lepiej zapamiętaj drogę.
- Hai!
Szliśmy krętymi korytarzami, mijając co chwila zamknięte pokoje. Raz nawet mijaliśmy jakiś z dziwnym znakiem wymalowanym na drzwiach. Zastanawiałam się, co on może oznaczać. Niedługo potem wreszcie dotarliśmy. Kuchnie była otwarta, to znaczy nie miała drzwi. Z jednej strony znajdował się ogromny stół, a z drugiej szafki, zlew, kuchenkę i wszystko co powinno znajdować się w kuchni.
- Będziesz potrafiła wrócić sama?
- Tak mi się wydaje.
- W takim razie zostawiam cię już samą. Zjedz coś i wracaj jak najszybciej do siebie. Jutro przyjdę po ciebie i na śniadaniu przedstawię ci paru członków. Zrozumiałaś?
- Hai!
- I pamiętaj żeby się nigdzie nie szwendać – upomniał mnie.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się do niego.
No cóż, moim umysłem już zawładnęło jedzenie. To chyba inni nazywają instynktem samozachowawczym…albo i nie. Dopadłam lodówkę i zrobiłam sobie cały talerz kanapek z serem i sałatą. Nalałam sobie trochę mleka w szklankę z rysunkiem dużej truskawki i ruszyłam do pokoju. W kuchni wydawało mi się jakoś…niebezpiecznie, a chciałam zjeść posiłek w spokoju.
Udało mi się dojść na miejsce beż żadnych problemów. Zastanawiał mnie tylko fakt, czemu tu jest tak cicho, przecież podobno jest tu wielu ludzi, a nie słychać ich zupełnie. Żadnych rozmów, muzyki, kłótni… wydało mi się to trochę dziwne, ale kiedy zjadłam wszystko przestałam się tym przejmować. Najedzona poszłam się umyć, a następnie położyłam się do łóżka. Jeszcze chwilę rozmyślałam o wszystkim, ale nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
Zasnęłam w ubraniu, dlatego teraz poszłam do łazienki w celu wykonania porannej toalety. Niestety nie miałam żadnych ubrań, aby się przebrać. Kiedy skończyłam, stwierdziłam, że straszny tu burdel i zaczęłam sprzątać. Nie miałam pojęcia co innego mogłabym tu robić. Lider poradził mi, żebym nie wychodziła z pokoju. Jakoś nigdzie mi się nie spieszyło, jednak zaczynałam powoli przypominać sobie o tym, że jestem głodna. Próbując oszukać swój żołądek starałam się o tym nie myśleć i skupić się na czynnościach takich jak: zamiatanie, ścieranie, polerowanie, układanie i mycie. Wszystkie potrzebne do tego rzeczy znalazłam w szafie (nie licząc miotły, która była oparta o ścianę).
Ten pokój był naprawdę brudny! Za to kiedy udało mi się skończyć, pomimo ogromnego zmęczenia poczułam satysfakcję. Zawsze lubiłam mieć porządek, zwłaszcza w miejscu, w którym spałam. Bo co to za przyjemność, kiedy taka ilość kurzu i brudu leży na podłodze, a ściany pokryte są pajęczynami? Nie, to stanowczo nie moje klimaty.
Skończyłam pracę, jednak teraz już naprawdę nie wiedziałam, co mam robić. Zastanawiałam się która może być godzina. W końcu wysiłek sprawił, że zrobiłam się jeszcze głodniejsza niż byłam. Może by tak…Nie! Nie mogę wyjść. Nie znam tego miejsca, nie wiem, co może mnie tu spotkać…oczywiście oprócz pewnej śmierci. A ten Lider… on coś knuje. Niby mówił, że nic mi się nie stanie, ale jak się przy tym śmiał! Może tylko żartował? Nie potrafię odgadnąć, co on planuje.
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie. Odruchowo rozejrzałam się po pokoju i kiedy wzrokiem natrafiłam na drzwi, ogarnął mnie niepokój. Jednak nie miałam innego wyjścia. Trzeba było coś zrobić, co on wtedy powiedział? „Nie myśl, że zamknięcie drzwi kluczem coś ci da, bo dla wszystkich, poza tobą, nie są one zbytnim utrudnieniem” Chyba tak to szło…
Wstałam i wolnym krokiem podeszłam do drzwi.
- Kto tam? – zapytałam, starając się, aby mój głos zbytnio nie drżał.
- Twój Lider – zabrzmiał głos, rzeczywiście znajomy, jednak nie wydawał się być taki spokojny jak wczoraj. Dziś był zimny i szorstki. Ogarnęło mnie ostatnio tak doskonale znane uczucie – strach.
Nerwowo przekręciłam kluczyk i energicznie otworzyłam drzwi.
- Proszę – powiedziałam i zrobiłam przejście mojemu gościowi. Ten jednak nie wszedł, lecz nadal stał przed wejściem i patrzył się na mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Przez chwilę poczułam się jak eksponat na wystawie lustrowany przez jakiegoś znawcę.
- Trochę Ci to zajęło.
- P-przepraszam-m – nie dałam rady dłużej panować nad swoimi emocjami. Już cała się trzęsłam. Przyznaję, tchórz ze mnie.
- Chodź. Skończymy rozmowę w moim gabinecie.
Iść. To było jedyne słuszne rozwiązanie. Tak więc szłam aż do momentu, kiedy przekraczając próg gabinetu, Lider rozkazał abym usiadła.
Nic się tu nie zmieniło. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo wczoraj byłam zbyt przerażona, aby zapamiętać takie rzeczy. Jestem jednak pewna, że sterta ksiąg leżących na biurku gdzieś zniknęła.
Lider również usiadł. Nie mogłam odczytać co dokładnie malowało się na jego twarzy, bo ta nie wyrażała naprawdę nic! Nie wiem jak to możliwe, ale tak było. Żadnych uczuć. W porównaniu o tego Lidera z którym rozmawiałam dzień wcześniej, wydawał się być zupełnie innym człowiekiem. Tylko jego oczy…takie przenikliwe. Nie, Tabby! Nie patrz się w nie. Czuję, że lepiej będzie, jeśli po prostu nie będziesz na niego patrzeć.
Opuściłam wzrok i skierowałam go na pióro leżące sobie ładnie pomiędzy plikiem papieru a słoiczkiem z tuszem. Spięta, przestraszona, czekałam aż „Mój Lider” przemówi.
- Nie wyglądasz najlepiej. Wszystko w porządku? – spytał. Wydawać by się mogło, że naprawdę się o mnie martwi, gdyby nie jego niezwykle sarkastyczny ton.
- Tak!- odrapałam, byleby jak najszybciej to się skończyło.
W tym momencie dało się słyszeć głośnie pukanie do drzwi.
- Wejść – Lider nie wydawał się być zbyt zaskoczonym, kiedy Sashimi wszedł i zaczął szybko mówić.
- Liderze mamy problem…
- Wiem, idziemy natychmiast – powiedział, po czym odwrócił się do mnie – wracaj do pokoju. Powinnaś się tam jakoś dostać. Do rozmowy wrócimy później.
I wyszli, zostawiając mnie samą. Od razu kamień spadł mi z serca, nerwy puściły i odetchnęłam z ulgą. Byłam szczęśliwa, że nie będę musiała na razie rozmawiać z Liderem. Jednak zastanawiałam się co się stało. Sashimi wydawał się być strasznie zdenerwowany. To raczej nie wróżyło nic dobrego. Może ta cała organizacja ma jakieś kłopoty?
Bardziej niż problemami Akastuki, przejęta byłam własnym żołądkiem, który dawał mi wyraźne sygnały (dźwiękowe dop.aut.) na to, że jestem okropnie głodna. Na początku pomyślałam o tym, że może jest tu jakaś kuchnia albo spiżarnia i że mogłabym jej poszukać na własną rękę. Lecz szybko porzuciłam ten pomysł, przypominając sobie jak rozległym labiryntem jest to miejsce oraz o tym, że kompletnie go nie znam. Moja wycieczka pewnie nie skończyłaby się zbyt ciekawie. Postanowiłam więc zrobić to, co kazał mi Lider, a więc wrócić do swojego pokoju. To wydawało się łatwiejsze niż wędrówka w poszukiwaniu jedzenia.
Podniosłam się więc i już miałam wychodzić, kiedy to zauważyłam coś bardzo ciekawego. Na jednej z półek, jakich w gabinecie było pełno, stał nieduży zegar. Podeszłam, aby lepiej się mu przyjrzeć. Był jakby wyrzeźbiony z metalu. Przedstawiał jakieś dziwnie poskręcane postacie, u których nie sposób było zobaczyć twarzy. Jego tarcza była biała, a cyfry czerwone. I co najważniejsze chyba dobrze chodził. Wskazywał godzinę trzecią po południu.
Pomyślałam o tym, że będę znowu siedzieć w swoim pokoju, nie znając nawet godziny. Później pomyślałam o tym, że jeśli zabiorę sobie ten zegarek, na pewno Lider mnie zabije. Raczej nie wyglądał na osobę, która lubi, kiedy rusza się jej rzeczy, zwłaszcza dzisiaj. Choć wiedziałam, że to się źle skończy, zabrałam zegarek ze sobą i wyszłam. Najwyżej oddam go przy następnym spotkaniu (Wiem. O ja naiwna!).
Starałam sobie przypomnieć drogę jaką szłam, kiedy Lider prowadził mnie do pokoju. Nie za dobrze mi to wychodziło, ale wytężyłam cały swój umysł i jakoś udało mi się znaleźć właściwą drogę.
Zegar postawiłam na stoliku, a sama położyłam się na łóżku i wpatrywałam się we wskazówki. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
Obudziłam się, kiedy zegar wskazywał ósmą wieczorem. Przeciągnęłam się i otarłam oczy ręką. Spojrzałam jeszcze raz na zegar, a wtedy zobaczyłam na stoliku kartkę papieru. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam na głos:
„Przyjdź do mojego gabinetu, jak tylko się obudzisz. Lider”
Szybko wstałam i pobiegłam do tej jaskini lwa. Pamiętałam już drogę, więc dotarłam bez większych problemów. Zaczęłam się denerwować, ale zapukałam.
- Wejdź – myślałam, że usłyszę ten lodowaty, szorstki głos, jednak tym razem wydawało się, że mówi to ten sam Lider, z którym rozmawiałam, kiedy tu przybyłam.
Usiadłam zaproszona gestem. Rzeczywiście, nawet na jego twarzy malował się ten sam zagadkowy uśmiech. Poczułam, że nie denerwuję się już tak bardzo jak wcześniej i że nie trzęsę się ze strachu. Niemożliwe, co za postęp…
- Wcześniej nam przerwano, ale teraz już to się nie wydarzy – powiedział to spokojnie, bez żadnego sarkazmu – jak już wcześniej mówiłem i jak zresztą sama wybrałaś, jesteś członkinią Akatsuki. Wszyscy tutaj oprócz ciebie są shinobi, dlatego nie będę mógł przydzielić ci żadnej misji…
”Misji? Ciekawe czym się oni zajmują. Wiem, że są niebezpieczni i silni, ale o co im chodzi..” pomyślałam, a Lider spojrzał się na mnie tak, jakby wiedział o czym myślę i uśmiechnął się nieznacznie.”Nie, raczej nie będę go o to pytać.”
- …co nie oznacza, że będziesz tutaj tylko siedzieć. Zgodziłaś się wykonywać wszystkie moje polecenia, także znalazłem coś, w czym się przydasz – popatrzył się na mnie znacząco.
- Słucham.
- Jako, że jeden z członków nie może za często przebywać w siedzibie, ty zajmiesz się roślinami, które hodujemy.
- Roślinami? – spytałam zdziwiona.
- Tak. Są nam potrzebne do wyrobu trucizn oraz leków.
- Tylko ja nie bardzo znam się na roślinach – powiedziałam spuszczając głowę zawstydzona.
- Dlatego będziesz musiała się nauczyć. Myślę, że członkowie, pożyczą ci materiałów, z których dowiesz się, jak je hodować. Wydaje mi się, że w naszej bibliotece również znajdzie się coś na ten temat – uśmiechnął się tak, jakby był już bardzo rozbawiony tym co mówi – ale jeśli będziesz chciała coś tam znaleźć, najpierw będziesz musiała tam posprzątać. I oto twoje pierwsze zadanie. Rozumiesz?
- Tak, tak! Kiedy mam zacząć? – już nie mogłam się doczekać, w końcu nie będę musiała siedzieć bezczynnie.
- Zaczniesz jutro – jego uśmiech zniknął – Jest jeszcze coś. Mamy tutaj wyznaczone pory posiłków, co nie znaczy, że nie możesz nic jeść między nimi. Śniadanie i obiad są zawsze o ósmej rano i czwartej po południu. Kolacje każdy organizuje sobie sam…
Na myśl o jedzeniu niespodziewanie zaczęło mi burczeć w brzuchu. Lider znów się uśmiechnął.
- …zaraz zaprowadzę cię do kuchni, nie martw się. Na czym to skończyłem? Aha…co do tych posiłków, każdy z członków przygotowuje je w określonych terminach. Ty też będziesz musiała się dostosować. Umiesz gotować?
- Nie bardzo – przyznałam się.
- W ogóle?
- Coś tam umiem, ale nigdy nie gotowałam dla wielu ludzi – odparłam zgodnie z prawdą.
- W takim razie poradzisz sobie. Chyba chcesz mnie o coś zapytać.
- Ja?… Ach, tak – wyrwałam się z zamyślenia – to znaczy nie. Nie chcę.
- Naprawdę? Rozumiem – znów spojrzał na mnie jakby prześwietlał mnie całą. – w takim razie chodźmy, chyba jesteś już naprawdę głodna. I lepiej zapamiętaj drogę.
- Hai!
Szliśmy krętymi korytarzami, mijając co chwila zamknięte pokoje. Raz nawet mijaliśmy jakiś z dziwnym znakiem wymalowanym na drzwiach. Zastanawiałam się, co on może oznaczać. Niedługo potem wreszcie dotarliśmy. Kuchnie była otwarta, to znaczy nie miała drzwi. Z jednej strony znajdował się ogromny stół, a z drugiej szafki, zlew, kuchenkę i wszystko co powinno znajdować się w kuchni.
- Będziesz potrafiła wrócić sama?
- Tak mi się wydaje.
- W takim razie zostawiam cię już samą. Zjedz coś i wracaj jak najszybciej do siebie. Jutro przyjdę po ciebie i na śniadaniu przedstawię ci paru członków. Zrozumiałaś?
- Hai!
- I pamiętaj żeby się nigdzie nie szwendać – upomniał mnie.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się do niego.
No cóż, moim umysłem już zawładnęło jedzenie. To chyba inni nazywają instynktem samozachowawczym…albo i nie. Dopadłam lodówkę i zrobiłam sobie cały talerz kanapek z serem i sałatą. Nalałam sobie trochę mleka w szklankę z rysunkiem dużej truskawki i ruszyłam do pokoju. W kuchni wydawało mi się jakoś…niebezpiecznie, a chciałam zjeść posiłek w spokoju.
Udało mi się dojść na miejsce beż żadnych problemów. Zastanawiał mnie tylko fakt, czemu tu jest tak cicho, przecież podobno jest tu wielu ludzi, a nie słychać ich zupełnie. Żadnych rozmów, muzyki, kłótni… wydało mi się to trochę dziwne, ale kiedy zjadłam wszystko przestałam się tym przejmować. Najedzona poszłam się umyć, a następnie położyłam się do łóżka. Jeszcze chwilę rozmyślałam o wszystkim, ale nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
03. Pogrążająca sytuacja.
…- Doskonale – odpowiedział kolejny, nieznany mi jeszcze mężczyzna – A teraz zostaw nas samych.
- Tak jest, Liderze – odpowiedział Sashimi z nieszczerym szacunkiem.
Odprowadziłam Sashimiego wzrokiem, aż do drzwi. Później spojrzałam na mężczyznę za biurkiem. Nie wydawał się być stary, młody też raczej nie był. Wieku nie potrafiłam ustalić. Wyglądał dosyć…dziwnie, podejrzanie, niepokojąco. Nazwijcie to sobie jak chcecie. W każdym razie jego wygląd był co najmniej nieprzeciętny. Miał rude włosy. Na jego twarzy oraz w uszach, znajdowała się masa kolczyków. Pomyślałam, że musi być maniakiem piercingu. Nie odważyłam się zbyt długa patrzeć w jego oczy. Były przerażające i groźne. Mimo że miały pomarańczowy, ciepły kolor, były zimne. W momencie, w którym nasze spojrzenia się spotkały, przeszedł mnie dreszcz. Odwróciłam wzrok. Wpatrywałam się wtedy w jego ubranie. Tak jak Sashimi, miał czarny płaszczyk w czerwone chmurki. Pomyślałam, że muszą należeć do jakiejś organizacji albo stowarzyszenia, skoro chodzą w jednakowych strojach. Oprócz tego, że płaszczyk był całkiem ładny, zauważyłam, że ten facet był dobrze zbudowany.
Przez chwilę panowała cisza. Iście grobowa. Nie trwała ona jednak długo. Mężczyzna pokazał ręką krzesło przed biurkiem i gestem nakazał mi usiąść. Tak więc zrobiłam. Chciałam się zapytać, co ja tu robię i co ze mną będzie, jednak za bardzo się bałam. Ze strachem znów spojrzałam na niego. Uśmiechnął się.
- Jesteśmy już sami, więc możemy spokojnie porozmawiać – powiedział i westchnął – Pewnie już to zauważyłaś, ale znalazłaś się w naszej podziemnej siedzibie.
-…naszej? – zapytałam nieśmiało.
- Mówiąc naszej, mam na myśli organizację, do której należą wszyscy znajdujący się tu. Nazywa się Akatsuki. Może słyszałaś?- zwrócił się z tym pytaniem do mnie.
Wyglądał mniej strasznie niż na początku, choć nie wiem dlaczego. Jego głos stał się łagodny, jakby odgadł mój strach. O dziwo cały czas się do mnie uśmiechał.
- N-nie. Nie słyszałam – szepnęłam cicho.
- Nie? – wydał się zdziwiony moją odpowiedzią – Cóż, tak bywa. Jednak ja na razie może nie będę ci tego tłumaczył. Tak, szkoda czasu, dowiesz się później. Pewnie teraz chciałabyś wiedzieć co tu robisz?
- T-tak – odpowiedziałam. Zdawał się być coraz bardziej rozbawionym, ale mnie przytłaczały czarne myśli.
- Przyprowadził tu ciebie jeden z członków organizacji. Prawdę mówiąc, nie wiem czemu po spotkaniu z nim jeszcze żyjesz. Ale skoro ci się udało…mniejsza z tym, do rzeczy. Jako że się tu znalazłaś, nie możesz już opuścić tego miejsca żywa. To byłoby zbyt niebezpieczne. Dla nas oczywiście. Pozostawiam ci więc wybór. Albo zostaniesz tutaj i będziesz wykonywała wszystkie moje rozkazy albo, nazwijmy to tak, oszczędzę ci trudów dalszego życia. Chyba wiesz co mam na myśli. Oferta jest jak najbardziej uczciwa. Więc jaka jest twoja odpowiedź?
- J-ja…
- Tak, dobrze zaczęłaś. Kontynuuj…
- J-ja c-chyba zostanę t-t-tutaj.
- Ale mów wyraźniej. Nic nie zrozumiałem.
- Zostanę tutaj.
- Teraz lepiej. Widzisz? To wcale nie było takie trudne. Myślę, że podjęłaś właściwą decyzję. To teraz, skoro już wiemy na czym stoimy, możemy porozmawiać o ciekawszych rzeczach. Tak…Na początku, przedstawię ci się. Nazywam się…Pein. Od teraz jednak będziesz się zwracała do mnie „Liderze” jako, że jestem szefem tej organizacji – zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał, aby po chwili zapytać – A ty? Jak się nazywasz?
- T-tabby – odparłam, nadal będąc pod wpływem swoistego lęku.
- A nazwisko?
- N-nie wiem…
- Hmm…rozumiem. Ale nie musisz się tak bać. Przecież coś sobie ustaliliśmy. Jesteś od teraz członkiem naszej organizacji. Mogę ci obiecać, że nic ci się nie stanie… Przynajmniej dzisiaj – w tym momencie wybuchnął śmiechem. Uspokoił się dopiero po kilku chwilach, po czym rzekł – Dobrze. To teraz odpowiedz mi spokojnie na kolejne pytania. Ile masz lat? Skąd pochodzisz?I gdzie mieszkasz?
- M-mam 17 lat. Chyba pochodzę z Koori Gakure. A mieszkałam w Konoha G-gakure…
- Chyba? – zapytał rudowłosy, ale widocznie nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi, bo szybko dodał – Nie zapytałem jeszcze o jedną, bardzo ważną rzecz. Czy ty jesteś shinobi?
- Nie…
- Tak myślałem. Ale nie przejmuj się tym. Na razie nie musisz nim być – popatrzył się na mnie i poczułam jak jego wzrok przeszył mnie na wylot – Wystarczy na dziś. Teraz pójdziesz do pokoju, który dla ciebie przygotowaliśmy. Będziesz w nim mieszkać już na stałe. Może nie wygląda on najlepiej, ale kiedy sobie w nim posprzątasz to kto wie…I dam ci dobrą radę. Albo nawet dwie. Po pierwsze, jeśli ci życie miłe, nigdy nie denerwuj innych członków organizacji. Po drugie na razie jeśli tylko nie musisz, to nie wychodź ze swojego pokoju. Jeśli będziesz mi potrzebna, to cię o tym poinformuję. Zrozumiałaś?
- Tak.
- Świetnie. To teraz chodź – uciął, przybrał minę człowieka, który nagle sobie o czymś przypomniał i dodał – Chyba że masz jakieś pytania?
- Nie.
- Rozumiem. w takim razie myślę, że porozmawiamy jeszcze jutro. Chodźmy.
Wstał i spojrzał się na mnie. Zrozumiałam o co mu chodzi i również wstałam. Nadal byłam przerażona. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. O co mu chodziło?
Wyszliśmy z gabinetu i poszliśmy prosto. Następnie Lider (cały czas uśmiechając się do mnie) prowadził mnie różnymi korytarzami. Jedne z nich były ładniejsze, inne mniej, jedne lepiej oświetlone, a niektóre zupełnie ciemne. Po długim „spacerze” po siedzibie w końcu doszliśmy do pokoju, który od tej chwili miał być zajmowany przeze mnie. Lider otworzył drzwi, zapalił świecę stojącą na stoliku, po czym wprowadził mnie do środka.
- Teraz ten pokój będzie twoim domem. Weź to – powiedział i podał mi niewielki, srebrny kluczyk – Nie myśl, że zamknięcie drzwi kluczem coś ci da, bo dla wszystkich, poza tobą, zamknięte drzwi nie są zbyt dużym utrudnieniem, ale zawsze to jakaś namiastka bezpieczeństwa. Rozgość się teraz. Dobranoc.
Po tych słowach wyszedł i zostawił mnie stojącą jak wryta, z kluczem w dłoni. Dopiero po paru chwilach zaczęło to do mnie docierać. Zdałam sobie sprawę, że zgodziłam się należeć do tej organizacji, choć nawet nie wiedziałam kim oni są, czym się zajmują i po co właściwie byłam im potrzebna, skoro nie byłam shinobi.
Ocknęłam się ze swoich rozmyślań i rozejrzałam wokół. Pokój, w którym się znajdowałam, nie był zbyt duży, jednak wystarczająco wielki jak dla jednej osoby. Nie było w nim okien i jeśli zgasiłby się świecę, nastałby w nim prawdziwy mrok. Ściany pomalowano na ciemny, czerwony kolor, który sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Znajdowało się tutaj niewiele mebli: łóżko przy prawej ścianie z szafką nocną, ogromna szafa i jakieś półki po drugiej stronie, na środku stolik (na nim świeca) i cztery krzesła. Obok łóżka stało duże lustro oraz bardzo zniszczona komoda. Naprzeciwko drzwi wychodzących na korytarz usytuowane były kolejne, identyczne. Poza tym, nie było tu żadnych ozdób. Ani jednego obrazu , kwiatów czy nawet dywanu. To co raziło, to niewyobrażalna ilość kurzu, pyłu, brudu i ziemi, które były dosłownie wszędzie. Jednak na razie machnęłam na to ręką.
Zaintrygowały mnie te drugie drzwi, które zobaczyłam. Podbiegłam do nich, chwytając wcześniej w dłoń świecę i otworzyłam je szeroko (dobrze, że nie były zamknięte, bo mogło się to skończyć niezbyt ciekawie). W maleńkim pomieszczeniu, które okazało się łazienką, zobaczyłam wszystko, czego mogłam się spodziewać w takim miejscu: nieduża wanna z metalową półką zamieszczoną nad nią, toaleta, umywalka i lusterko. Po zapoznaniu się ze swoim nowym mieszkaniem, rzuciłam się na łóżko. Całe szczęście przynajmniej pościel była świeża. Ktoś musiał się zlitować i zmienić ją wcześniej. Choć nie wiedziałam kto to i tak w duchu mu dziękowałam. Czego jak czego, ale raczej spania w brudnej pościeli, to bym nie zniosła.
Leżałam tak sobie i rozmyślałam. Przypomniała mi się twarz Lidera i jego uśmiech. Z czego on się tak śmiał? Ze mnie? Że byłam taka przerażona, czy może planuje już coś złego w stosunku do mnie? Może chce mnie wykorzystać w jakiś sposób? Na pewno tak. Inaczej przecież zabiłby mnie od razu. Czułam to. Czułam się przy nim taka słaba. Wydawało mi się ,że mógłby mnie uśmiercić jednym spojrzeniem, gdyby tylko zechciał. Jego aura mnie przytłaczała. Ale był Liderem. I shinobi. Można się było spodziewać, że będzie (przynajmniej dla mnie) niewyobrażalnie silny.
Poza tym, kim była ta osoba, która mnie tu sprowadziła? Z tego co wiem do tej pory, jest ona shinobi i należy do tej organizacji (zaraza, zaraz…jak ona się nazywała? Akatsuki?). Dlaczego nie zabiła mnie od razu? Może wie kim jestem? Kim był jej towarzysz? Pomyślałam, że jeśli się odważę, to następnym razem zapytam o to Lidera. Choć może lepiej tego nie robić. Pewnie i tak się dowiem skoro od teraz będę tutaj przebywać. A może każe mi cały ten czas siedzieć w pokoju?
I w ten sposób znów dotarłam do pytania: po co to wszystko?
Po chwili zasnęłam.
- Tak jest, Liderze – odpowiedział Sashimi z nieszczerym szacunkiem.
Odprowadziłam Sashimiego wzrokiem, aż do drzwi. Później spojrzałam na mężczyznę za biurkiem. Nie wydawał się być stary, młody też raczej nie był. Wieku nie potrafiłam ustalić. Wyglądał dosyć…dziwnie, podejrzanie, niepokojąco. Nazwijcie to sobie jak chcecie. W każdym razie jego wygląd był co najmniej nieprzeciętny. Miał rude włosy. Na jego twarzy oraz w uszach, znajdowała się masa kolczyków. Pomyślałam, że musi być maniakiem piercingu. Nie odważyłam się zbyt długa patrzeć w jego oczy. Były przerażające i groźne. Mimo że miały pomarańczowy, ciepły kolor, były zimne. W momencie, w którym nasze spojrzenia się spotkały, przeszedł mnie dreszcz. Odwróciłam wzrok. Wpatrywałam się wtedy w jego ubranie. Tak jak Sashimi, miał czarny płaszczyk w czerwone chmurki. Pomyślałam, że muszą należeć do jakiejś organizacji albo stowarzyszenia, skoro chodzą w jednakowych strojach. Oprócz tego, że płaszczyk był całkiem ładny, zauważyłam, że ten facet był dobrze zbudowany.
Przez chwilę panowała cisza. Iście grobowa. Nie trwała ona jednak długo. Mężczyzna pokazał ręką krzesło przed biurkiem i gestem nakazał mi usiąść. Tak więc zrobiłam. Chciałam się zapytać, co ja tu robię i co ze mną będzie, jednak za bardzo się bałam. Ze strachem znów spojrzałam na niego. Uśmiechnął się.
- Jesteśmy już sami, więc możemy spokojnie porozmawiać – powiedział i westchnął – Pewnie już to zauważyłaś, ale znalazłaś się w naszej podziemnej siedzibie.
-…naszej? – zapytałam nieśmiało.
- Mówiąc naszej, mam na myśli organizację, do której należą wszyscy znajdujący się tu. Nazywa się Akatsuki. Może słyszałaś?- zwrócił się z tym pytaniem do mnie.
Wyglądał mniej strasznie niż na początku, choć nie wiem dlaczego. Jego głos stał się łagodny, jakby odgadł mój strach. O dziwo cały czas się do mnie uśmiechał.
- N-nie. Nie słyszałam – szepnęłam cicho.
- Nie? – wydał się zdziwiony moją odpowiedzią – Cóż, tak bywa. Jednak ja na razie może nie będę ci tego tłumaczył. Tak, szkoda czasu, dowiesz się później. Pewnie teraz chciałabyś wiedzieć co tu robisz?
- T-tak – odpowiedziałam. Zdawał się być coraz bardziej rozbawionym, ale mnie przytłaczały czarne myśli.
- Przyprowadził tu ciebie jeden z członków organizacji. Prawdę mówiąc, nie wiem czemu po spotkaniu z nim jeszcze żyjesz. Ale skoro ci się udało…mniejsza z tym, do rzeczy. Jako że się tu znalazłaś, nie możesz już opuścić tego miejsca żywa. To byłoby zbyt niebezpieczne. Dla nas oczywiście. Pozostawiam ci więc wybór. Albo zostaniesz tutaj i będziesz wykonywała wszystkie moje rozkazy albo, nazwijmy to tak, oszczędzę ci trudów dalszego życia. Chyba wiesz co mam na myśli. Oferta jest jak najbardziej uczciwa. Więc jaka jest twoja odpowiedź?
- J-ja…
- Tak, dobrze zaczęłaś. Kontynuuj…
- J-ja c-chyba zostanę t-t-tutaj.
- Ale mów wyraźniej. Nic nie zrozumiałem.
- Zostanę tutaj.
- Teraz lepiej. Widzisz? To wcale nie było takie trudne. Myślę, że podjęłaś właściwą decyzję. To teraz, skoro już wiemy na czym stoimy, możemy porozmawiać o ciekawszych rzeczach. Tak…Na początku, przedstawię ci się. Nazywam się…Pein. Od teraz jednak będziesz się zwracała do mnie „Liderze” jako, że jestem szefem tej organizacji – zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał, aby po chwili zapytać – A ty? Jak się nazywasz?
- T-tabby – odparłam, nadal będąc pod wpływem swoistego lęku.
- A nazwisko?
- N-nie wiem…
- Hmm…rozumiem. Ale nie musisz się tak bać. Przecież coś sobie ustaliliśmy. Jesteś od teraz członkiem naszej organizacji. Mogę ci obiecać, że nic ci się nie stanie… Przynajmniej dzisiaj – w tym momencie wybuchnął śmiechem. Uspokoił się dopiero po kilku chwilach, po czym rzekł – Dobrze. To teraz odpowiedz mi spokojnie na kolejne pytania. Ile masz lat? Skąd pochodzisz?I gdzie mieszkasz?
- M-mam 17 lat. Chyba pochodzę z Koori Gakure. A mieszkałam w Konoha G-gakure…
- Chyba? – zapytał rudowłosy, ale widocznie nie oczekiwał ode mnie odpowiedzi, bo szybko dodał – Nie zapytałem jeszcze o jedną, bardzo ważną rzecz. Czy ty jesteś shinobi?
- Nie…
- Tak myślałem. Ale nie przejmuj się tym. Na razie nie musisz nim być – popatrzył się na mnie i poczułam jak jego wzrok przeszył mnie na wylot – Wystarczy na dziś. Teraz pójdziesz do pokoju, który dla ciebie przygotowaliśmy. Będziesz w nim mieszkać już na stałe. Może nie wygląda on najlepiej, ale kiedy sobie w nim posprzątasz to kto wie…I dam ci dobrą radę. Albo nawet dwie. Po pierwsze, jeśli ci życie miłe, nigdy nie denerwuj innych członków organizacji. Po drugie na razie jeśli tylko nie musisz, to nie wychodź ze swojego pokoju. Jeśli będziesz mi potrzebna, to cię o tym poinformuję. Zrozumiałaś?
- Tak.
- Świetnie. To teraz chodź – uciął, przybrał minę człowieka, który nagle sobie o czymś przypomniał i dodał – Chyba że masz jakieś pytania?
- Nie.
- Rozumiem. w takim razie myślę, że porozmawiamy jeszcze jutro. Chodźmy.
Wstał i spojrzał się na mnie. Zrozumiałam o co mu chodzi i również wstałam. Nadal byłam przerażona. Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. O co mu chodziło?
Wyszliśmy z gabinetu i poszliśmy prosto. Następnie Lider (cały czas uśmiechając się do mnie) prowadził mnie różnymi korytarzami. Jedne z nich były ładniejsze, inne mniej, jedne lepiej oświetlone, a niektóre zupełnie ciemne. Po długim „spacerze” po siedzibie w końcu doszliśmy do pokoju, który od tej chwili miał być zajmowany przeze mnie. Lider otworzył drzwi, zapalił świecę stojącą na stoliku, po czym wprowadził mnie do środka.
- Teraz ten pokój będzie twoim domem. Weź to – powiedział i podał mi niewielki, srebrny kluczyk – Nie myśl, że zamknięcie drzwi kluczem coś ci da, bo dla wszystkich, poza tobą, zamknięte drzwi nie są zbyt dużym utrudnieniem, ale zawsze to jakaś namiastka bezpieczeństwa. Rozgość się teraz. Dobranoc.
Po tych słowach wyszedł i zostawił mnie stojącą jak wryta, z kluczem w dłoni. Dopiero po paru chwilach zaczęło to do mnie docierać. Zdałam sobie sprawę, że zgodziłam się należeć do tej organizacji, choć nawet nie wiedziałam kim oni są, czym się zajmują i po co właściwie byłam im potrzebna, skoro nie byłam shinobi.
Ocknęłam się ze swoich rozmyślań i rozejrzałam wokół. Pokój, w którym się znajdowałam, nie był zbyt duży, jednak wystarczająco wielki jak dla jednej osoby. Nie było w nim okien i jeśli zgasiłby się świecę, nastałby w nim prawdziwy mrok. Ściany pomalowano na ciemny, czerwony kolor, który sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Znajdowało się tutaj niewiele mebli: łóżko przy prawej ścianie z szafką nocną, ogromna szafa i jakieś półki po drugiej stronie, na środku stolik (na nim świeca) i cztery krzesła. Obok łóżka stało duże lustro oraz bardzo zniszczona komoda. Naprzeciwko drzwi wychodzących na korytarz usytuowane były kolejne, identyczne. Poza tym, nie było tu żadnych ozdób. Ani jednego obrazu , kwiatów czy nawet dywanu. To co raziło, to niewyobrażalna ilość kurzu, pyłu, brudu i ziemi, które były dosłownie wszędzie. Jednak na razie machnęłam na to ręką.
Zaintrygowały mnie te drugie drzwi, które zobaczyłam. Podbiegłam do nich, chwytając wcześniej w dłoń świecę i otworzyłam je szeroko (dobrze, że nie były zamknięte, bo mogło się to skończyć niezbyt ciekawie). W maleńkim pomieszczeniu, które okazało się łazienką, zobaczyłam wszystko, czego mogłam się spodziewać w takim miejscu: nieduża wanna z metalową półką zamieszczoną nad nią, toaleta, umywalka i lusterko. Po zapoznaniu się ze swoim nowym mieszkaniem, rzuciłam się na łóżko. Całe szczęście przynajmniej pościel była świeża. Ktoś musiał się zlitować i zmienić ją wcześniej. Choć nie wiedziałam kto to i tak w duchu mu dziękowałam. Czego jak czego, ale raczej spania w brudnej pościeli, to bym nie zniosła.
Leżałam tak sobie i rozmyślałam. Przypomniała mi się twarz Lidera i jego uśmiech. Z czego on się tak śmiał? Ze mnie? Że byłam taka przerażona, czy może planuje już coś złego w stosunku do mnie? Może chce mnie wykorzystać w jakiś sposób? Na pewno tak. Inaczej przecież zabiłby mnie od razu. Czułam to. Czułam się przy nim taka słaba. Wydawało mi się ,że mógłby mnie uśmiercić jednym spojrzeniem, gdyby tylko zechciał. Jego aura mnie przytłaczała. Ale był Liderem. I shinobi. Można się było spodziewać, że będzie (przynajmniej dla mnie) niewyobrażalnie silny.
Poza tym, kim była ta osoba, która mnie tu sprowadziła? Z tego co wiem do tej pory, jest ona shinobi i należy do tej organizacji (zaraza, zaraz…jak ona się nazywała? Akatsuki?). Dlaczego nie zabiła mnie od razu? Może wie kim jestem? Kim był jej towarzysz? Pomyślałam, że jeśli się odważę, to następnym razem zapytam o to Lidera. Choć może lepiej tego nie robić. Pewnie i tak się dowiem skoro od teraz będę tutaj przebywać. A może każe mi cały ten czas siedzieć w pokoju?
I w ten sposób znów dotarłam do pytania: po co to wszystko?
Po chwili zasnęłam.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
If there's anything you want, anything at all...come to me. I'll be your guardian angel.